Kolejny udany debiut

Nie wiem, czemu młoda międzynarodowa grupa muzyków grających na instrumentach historycznych wybrała właśnie nazwę Musica Humana, skoro nosi ją i zespół muzyki barokowej z Litwy, i trio dawnych instrumentów z Francji, i nawet stowarzyszenie zajmujące się wspieraniem naszego zespołu La Tempesta. Ale jak będą dobrzy, to może tamtych przyćmią? A zanosi się na to, że powstała świetna orkiestra.

Pisałam swego czasu przy okazji konkursu młodych zespołów barokowych w Świdnicy, że umiędzynarodowienie się ich jest znakiem czasu – jesteśmy obywatelami świata, nasi młodzi muzycy studiują za granicą i potem swobodnie poruszają się w świecie i rozwijają kontakty bez żadnych barier, które były udziałem jeszcze wcześniejszych pokoleń. Po prostu: chcą, to się zbierają i grają, no i starają się to robić jak najlepiej, bo to kochają.

Orkiestra występuje bez dyrygenta, ale oczywiście prowadzi ją pierwszy skrzypek, Kolumbijczyk Santiago Medina, grywający w różnych zespołach, m.in. Anima Eterna (Josa van Immerseela) i berlińskiej Akademie für Alte Musik. Dokładniej biorąc, czwórka pierwszych skrzypków gra zwracając się do siebie, a reszta patrzy na nich. Ale liderem jest jednak on. Są w zespole muzycy z Włoch (m.in. z Il Giardino Armonico), Islandii, Hiszpanii, Niemiec, Anglii – w sumie ośmioro zagranicznych i trzynaścioro polskich. Wśród naszych większość gra w kilku innych zespołach, ale prawdziwych weteranów jest paru – altowiolista Dymitr Olszewski, kontrabasista Stanisław Smołka i waltornista Krzysztof Stencel, którego wczoraj oglądałam jako solistę z MACV. Jest też polskie trzy czwarte mojego ulubionego Ensemble Diderot, są członkowie Wrocławskiej Orkiestry Barokowej i grywający z Capellą Cracoviensis. Ale ogólnie w porównaniu z tym, co słyszałam wczoraj, miałam odczucie, że to gra już następne pokolenie.

Trzy utwory z okresu „burzy i naporu”: Carla Philippa Emanuela Bacha Symfonię G-dur Wq 183 nr 4, Haydna Symfonię C-dur „Roxolane” nr 63 i Mozarta Symfonię A-dur KV 201 Musica Humana grała z prawdziwym entuzjazmem, ale przy tym ze swobodą i jednocześnie z dążeniem do precyzji. Choć oczywiście zdarzały się przygody w waltorniach (tak chyba musi być), no i dwa razy (!) skrzypkom zrywały się struny. No i warunki na pierwszym piętrze Pałacu Kazimierzowskiego były raczej kiepskie, a ja siedząc praktycznie w drugim rzędzie byłam trochę przytłoczona dźwiękiem. Ale z pewnością nie było to takie przytłoczenie jak wczorajsze, była w tym jednak lekkość i wdzięk, zwłaszcza w symfonii Mozarta (ładny pomysł z zagraniem drugiej, wolnej części z tłumikami).

Ciekawa jestem bardzo, na jakich zasadach zespół będzie działać dalej. W każdym razie już trzymam kciuki. I jeśli ktoś może i ma ochotę wybrać się jutro na 16. do Starej Pomarańczarni, to bardzo polecam. Myślę, że potwierdzi to lesio, który też był na koncercie.

PS. Jutro skoro świt lecę na ten festiwal. Tylko na dwa dni niestety, w niedzielę już wracam. Będę nocować w tym hoteliku, Internet tam lata w powietrzu, więc będę w kontakcie.