Lisiecki? OK

Dziś w filharmonii tłum był jak rzadko. Jan (jeszcze niedawno Jaś) Lisiecki stał się już celebrytą. Cóż, takie teksty jak ten sugerują, że mamy do czynienia ze skrzyżowaniem małego Chopinka z Justinem Bieberem. A to po pierwsze nieprawda, a po drugie zupełnie do Lisieckiego nie pasuje.

Nie mamy bowiem do czynienia z „gwiazdą pop”, jak sugeruje w tytule autor „Newsweeka”. Ani z jakimś wielkim geniuszem. Mamy do czynienia z młodym, bardzo zdolnym chłopakiem, sprawnym technicznie, obdarzonym muzyczną intuicją i – jednak – rozsądkiem. Piszę jednak, bo był moment, kiedy zaczynało tego rozsądku brakować, gdzieś ze dwa lata temu, kiedy Jaś dawał się eksploatować z okazji Roku Chopinowskiego, co sprawiło, że zaczął odstawiać chałturę (jak na nieszczęsnym koncercie w Cannes) i zatracił swój urok wynikający właśnie z rozsądku i normalności. Bo przecież gdy go usłyszeliśmy po raz pierwszy w 2008 r., to czym się zachwyciliśmy? Tym właśnie, że ten jego Chopin był bezpretensjonalny, że chłopak nie chciał się popisywać, tylko po prostu wykonać muzykę. Gdzie tu postawa gwiazdy pop? W Mozarcie z zeszłego roku także nie było jakichś fajerwerków (i dobrze), ale na płycie spodobało mi się to  trochę mniej, bo to wykonanie nie wydaje się jakieś szczególnie wybitne, choć jest z pewnością poprawne.

Dziś znów odniosłam podobne wrażenie: Lisiecki grał – można by nawet powiedzieć – powściągliwie. Wyraziłabym się, że jego Schumann był w porządku. Nie więcej, bo nie było tam nic specjalnie porywającego, ale i nie mniej – bo i czepiać się nie ma specjalnie o co. Nie było też popisywactwa, za co można go tylko pochwalić. Romantyzm, emocje być może przyjdą z wiekiem – przecież on ma dopiero 17 lat. A więc nie zachwycam się nim, ale daję mu kredyt. Na jak długo? Zobaczymy.

Ale szczególnie poczytuję mu na plus niespodziankę po Schumannie. Przywitawszy się z publicznością (ładną nadal polszczyzną) zagrał na bis… Preludium z I Partity Bacha. Bardzo spokojnie, niewielkim, ładnym i okrągłym dźwiękiem. Było to piękne przekłucie balona celebrytyzmu, który wokół niego nadmuchano. Nic dziwnego, że publiczność dała mu już święty spokój z dalszym wywoływaniem. Pewnie tego właśnie chciał.

PS. Bardzo cieszy dobra forma Sinfonii Varsovii. A Christian Zacharias w utworach Schumanna i Paderewskiego był nader przyzwoitym, dyskretnym, ale skutecznym dyrygentem (z solistą dobrze współpracowali). Chciałabym jednak jeszcze usłyszeć, jak gra.