Znów intensywny dzień

Dzień, bo zaczął się o 17. recitalem Trifonova, a po przerwie większej, kolacyjnej, czyli o 22. rozpoczęła się kulminacja wieczoru, czyli Orkiestra XVIII Wieku z (kolejno) Januszem Olejniczakiem, Marią João Pires i Marthą Argerich – cała trójka na erardzie z 1849 r.

Najpierw o recitalu Trifonova. Wreszcie Daniłko zagrał nam nie tylko Chopina (czy Czajkowskiego, jak na jednym z występów zeszłorocznych), lecz program zróżnicowany i wszechstronny. Zgadzam się z festiwalową blogerką z Edynburga, że najbardziej przekonujący w jego wykonaniu był Debussy (Images). To jest jego muzyka! Barwna, subtelna, kapryśna. Zagrany potem komplet Etiud op. 25 Chopina był jakby przefiltrowany przez tego Debussy’ego, zresztą w tym opusie znajduje się kilka etiud już jakby impresjonistycznych z ducha (tercjowa, sekstowa…). Pierwsza część koncertu, rosyjska, pozostawiła jednak pewien niedosyt: początek Sonaty fis-moll Skriabina był fantastyczny, ale potem jakby siadało napięcie. Często zdarza się, że Trifonov operuje skrajnościami: forte albo piano, mało pośrodku. Bardzo interesujący był Medtner – nie umiem sklasyfikować stylistycznie tej muzyki… Transkrypcja Ognistego ptaka autorstwa Guida Agostiego – ciekawa, sprytnie zrobiona. Na bis Daniłko zaczął nas raczyć kolejnymi etiudami tym razem z op. 10, ale po trzech nagle zmienił front i zagrał własną przeróbkę uwertury do Zemsty nietoperza. Po koncercie dowiedziałam się przezabawnego szczegółu od 60jerzego, który siedział w II rzędzie i widział, że za kulisami podsłuchiwały Martha i Maria, a potem wypychały go na scenę do bisów. Widok ponoć był rozkoszny.

Rozkoszny był też koncert nocny. Najpierw Janusz Olejniczak w nieśmiertelnym chopinowskim Koncercie f-moll, który na samym ChiJE słyszałam w jego wykonaniu z pięć razy, a nieraz zdarzało się o wiele lepiej, choć i tym razem przepiękna była część środkowa i charakterne bisy: po bardzo folkowo zagranym Mazurku C-dur nagle Wzlot z Utworów fantastycznych Schumanna, wykonany z niemal dzikim temperamentem. Mówił mi potem, że tym razem bardzo trudno mu było się przestawiać na historyczny instrument, bo właśnie nagrywa płytę z repertuarem dużo współcześniejszym, m.in. Prokofiewa.

Drugi punkt: Pires z III Koncertem Beethovena. Orkiestra od razu poczuła się swobodniej – w końcu to jest Orkiestra XVIII, nie XIX Wieku. A solistka – cudna! Nie tylko dlatego, że ma ogromny wdzięk, ale przede wszystkim dlatego, że brzmiała jak stworzona dla instrumentu historycznego. Trudno uwierzyć, że dopiero co zaczęła na nim grać. Subtelność, kultura dźwięku, szlachetność – no, po prostu mówiąc o tej grze trzeba wypowiadać same pozytywy.

No i Martha. Też piękna, też przyjemność była wielka z samego patrzenia na nią, choćby dlatego, że siedziała twarzą do publiczności i wreszcie można było mieć dobry widok na jej słynne minki. Inaczej niż u Pires, widać, że pianoforte to dla niej zabawka przejściowa – a, pokażę, że i na tym potrafię – ale też było słychać swobodę, a w skrajnych częściach rytm niemal swingujący. Potem nastąpiły dwa pyszne bisy w wykonaniu obu solistek (na cztery ręce): najpierw delikatny Poranek z Peer Gynta Griega (to była prawdziwa niespodzianka), potem finał granej już przez nie dwa lata temu Sonaty D-dur Mozarta, zapędzony, ale przeuroczy.

Jest nadzieja, że będziemy mieli te cuda na DVD – były skrzętnie filmowane przez ekipę tę samą, co w przypadku poprzednich dwóch wydawnictw NIFC w tej dziedzinie.