Dwa słowa o Cage’u

Setna rocznica urodzin (5 września), dwudziesta śmierci (minęła w sierpniu), a kilka dni temu sześćdziesiąta – pierwszego wykonania 4’33” – co najmniej trzy powody, żeby w tym roku zajmować się Johnem Cage’em i zastanawiać się, co nam dał i czy nam coś dziś mówi.

Na pewno w wielu sprawach był pierwszy. W końcu był synem wynalazcy, konstruktora łodzi podwodnej (obaj żyli przez lata z patentów na urządzenia techniczne). Po pierwszej podróży do Europy, jako nastolatek, szybko wyzwolił się od wpływu Schoenberga i zajął się perkusją. W 1939 (!) w Imaginary Landscape No.1 użył dwóch gramofonów o zmiennych prędkościach, generatorów oraz nagrań dźwiękowych na 20 lat przed powstaniem francuskiej muzyki konkretnej i ćwierć wieku przed stworzeniem pierwszego studia muzyki elektroakustycznej w Kolonii. W powstałym wówczas eseju Przyszłość muzyki: Credo przewidywał wykorzystanie nowych instrumentów elektronicznych (w tej samej dekadzie powstały thereminovox, trautonium i fale Marthenota) i – pod wpływem włoskiego futurysty Luigiego Russolo – nobilitację hałasu jako części muzyki. Stał u początków muzyki komputerowej. Z drugiej strony stał też u początków happeningu; pierwszy wpuścił do działań artystycznych przypadek. No i ciszę. I pierwszy poddał się wpływom Wschodu, przede wszystkim buddyzmu zen. (Przypadek przypadkiem, ale nie był człowiekiem improwizacji, nie znosił jazzu…) A co poza tym?

Mylił tropy. Jedni twierdzą, że był człowiekiem apolitycznym. Inni, że przeciwnie, jako pacyfista brał istotny udział w walce Amerykanów z faszyzmem. Oczywiście pokojowo i dyskretnie, poprzez muzykę. W 1942 r. z Merce’em Cunninghamem stworzyli balet In the Name of Holocaust. W Imaginary Landscape No. 3 zilustrował dźwięki wojny, a w Amores – dźwięki pokoju („muzyka ma wzbudzać uczucie miłości”). Po wojnie w Black Mountain College (gdzie w 1952 r. odbył się pierwszy happening)  działał z antyfaszystami-uciekinierami z niemieckiego Bauhausu. I tak dalej. Takie działania były wówczas potrzebne. (Przypomina się, jak Alex Ross w The Rest is Noise pisał, że w powojennych Niemczech działania awangardy muzycznej finansowało CIA…)

Kim był – trudno dziś rozsądzić. Co zrobił i jaki miał wpływ na bieg wydarzeń w rozwoju muzyki i sztuki w ogóle – to już nawet nie jest wymierne, tyle tego było. Ale kiedy się zastanawiam, co u Cage’a osobiście najbardziej lubię, to stwierdzam, że wciąż z przyjemnością słucham starutkich Sonat i Interludiów. I wciąż mam w pamięci fragment Odczytu o niczym, który wiele lat temu, jeszcze jako studentka, powiesiłam sobie nad tapczanem (tłum. Michał Bristiger):

Nasza obecna poezja/to zdanie sobie/sprawy,/że nie mamy/nic./Dlatego/każda rzecz/nas zachwyca/(bo jej nie posia-/damy)/i/nie musimy się lękać, że ją stracimy/…/Nie musimy burzyć/przeszłości:/już przeszła;/w każdej chwili/może się znów pojawić i/wydać się obecna i/stać się teraźniejszością/…/Czy byłoby to/powtórzeniem?/Tylko wtedy, gdybyśmy myśleli/żeśmy ją posiedli, lecz/ponieważ tak nie myślimy,/jest ona swobodna/i my także jesteśmy wolni.