Napięcie wreszcie wzrosło

Tak, to był pierwszy koncert na tym festiwalu, który mnie absolutnie wciągnął od początku do końca. Nie jestem zaskoczona, bo utwory Agaty Zubel zwykle są wciągające; zaskoczona jestem jej fantastycznym rozwojem – z czterech wykonanych dziś przez Klangforum Wien utworów znałam jak dotąd tylko jeden, o którym tu bardzo krótko wspomniałam, trzy pozostałe miały polską premierę, w tym jeden – światową. A wszystkie są dość świeże, powstały w latach 2010-2011. Sama autorka pokazała się nam też oczywiście dziś jako solistka – na początek i na koniec.

Ogólnie muzyka Agaty Zubel urzeka klarownością formy i wyrafinowaniem treści. Jej niesamowita wyobraźnia dźwiękowa (rozwinięta również dzięki temu, że kompozytorka była kiedyś perkusistką), obycie z elektroniką i umiejętność sprzężenia jej z brzmieniem instrumentalnym, precyzja wypowiedzi – imponują.

Pierwszy utwór, Labirynt, do wiersza Wisławy Szymborskiej, powstał na zamówienie Instytutu Polskiego w Tel-Awiwie. Solistka używa tu Sprechgesangu i rozmaitych efektów, a instrumenty wzmocnione elektronicznie wydają dźwięki czasem zaskakujące. Drugi, Odcienie lodu na klarnet, wiolonczelę i elektronikę, napisany dla muzyków zespołu London Sinfonietta, ma w sobie coś skandynawskiego. Pamiętam taki utwór Heleny Tulve o topnieniu góry lodowej, ale on był z orkiestrą i didgeridoo, u Agaty Zubel zaś są tylko dwa wzmocnione instrumenty, które są w stanie opisać największy lodowiec Islandii – i rzeczywiście w tych brzmieniach jest coś lodowatego i migotliwego. Ulicami ludzkiego miasta (tytuł to fragment cytatu z Miłosza) – to ten utwór, który był wykonany na Warszawskiej Jesieni, ale tu wypadł o wiele efektowniej – muzycy przechadzali się przez salę do sceny w sposób bardziej dobitny, a ich kroki wpisywały się w muzykę; każde wkroczenie muzyka do zespołu odzwierciedlało się głośnym „przywitaniem”. Jak to na ulicach wielkiego miasta, rozegrało się wiele różnorodnych scenek.

Wreszcie, w drugiej części koncertu, prawykonanie Not I według tekstu Samuela Becketta. Rzecz już sama w sobie, jak to u Becketta, jest dość wstrząsająca; autor nie znosił, gdy mu wystawiano jego dzieła cokolwiek zmieniając, więc nie wiem, czy byłby zachwycony, że usta – ukazane na ekranie – są zwielokrotnione i ich ruch nie jest zsynchronizowany z tym, co solistka właśnie wypowiada lub wyśpiewuje (publiczność podzieliła się na tych, których też to denerwowało, i tych, co uznali, że właśnie bardzo dobrze, bo nie było banału), no i czy byłby zadowolony z dodania muzyki. My jednak byliśmy.

Dobrą rękę ma Instytut Adama Mickiewicza, że od pewnego czasu wspiera Agatę. I dobrą rękę mamy w „Polityce”, że przyznaliśmy jej nasz Paszport. Trafiony pod każdym względem.

Dziś już było po europejsku, bez przemów muzyków i mizdrzenia się, po prostu muzyka. Ja tak wolę, ale wiem, że pewnie jestem w mniejszości…