Odlot z Machaut

Mam nadzieję, że niektórzy z was słuchali w radiowej Dwójce transmisji z dzisiejszego koncertu (Wielki Wódz wspomniał, że ma nawet ten repertuar na płycie); frekwencja w Studiu im. Lutosławskiego nie była może rewelacyjna, ale niezła, zważywszy pogodę i fakt, że była transmisja. Kto przyszedł, wychodził z koncertu rozmarzony, zanurzony w innym świecie.

Pierre Hamon to legenda. Kiedyś przyjeżdżał tu częściej, z Ensemble Gilles Binchois Dominique’a Vellarda czy z zespołem Alla Francesca; ostatni raz był zresztą na Misteriach Paschaliach z zespołami Jordiego Savalla. Bardzo ciekawy ma życiorys. Gra na wszystkich dawnych fletach, jakie mu w ręce wpadną, podłużnych i poprzecznych; dziś też był z całą baterią, na jednym z nich grał jedną ręką, drugą uderzając w bębenek, był też w użyciu flet podwójny.

Tym razem jednak wystąpił jako kierownik muzyczny przedsięwzięcia i zarazem narrator. Od paru lat już gra z trójką młodych kolegów – rodzeństwem Angélique (harfa gotycka) i Markiem (śpiew) Mauillon oraz – jakby tu ją odmienić, ciężko? W mianowniku będzie to grająca na fideli i śpiewająca VivaBiancaLuna Biffi. Wykonują dwa programy poświęcone Guillaumowi de Machaut; drugi usłyszymy jutro.

Remède de Fortune to traktat poetycki, a raczej opowieść o miłości dworskiej, z elementami muzycznymi, w dużym stopniu jednak wymagający recytacji. Rzadko jest wykonywany w całości. Stanowiąca kulminację cyklu complainte ma chyba z kilkadziesiąt zwrotek! (Tutaj jej początek.) Muzycy zrobili, co mogli, byśmy się nie znużyli, lecz raczej wpadli w trans. Trochę zmieniali aranż (instrumentów autor zresztą nie określił). W centrum uwagi jednak był Marc Mauillon – śpiewak rewelacyjny, o bardzo szerokiej skali, w dole osiągający dźwięki basowe, w górze tenorowe. On też – poza Hamonem – recytował. Po owej complainte do głosu doszła Biffi, śpiewając solo z akompaniamentem fideli (bardzo prosto, niewinnie wręcz), a jeden utwór zaśpiewali we dwójkę, bez instrumentów, tylko z tupaniem i klapaniem pozostałych.

Popłynęliśmy gdzieś w przestworza i właściwie mniej istotna stała się treść, którą Magda Łoś opowiedziała na początku. A jest ona taka: poeta zakochuje się w damie, ona znajduje jego miłosny wiersz i każe mu go przeczytać, zachwycona pyta, czyje to, on nie ma odwagi się przyznać, bo jest nieśmiały, a zresztą bezpośrednie wyznawanie damie miłości – bo musiałby powiedzieć, że to dlaniej – nie jest zgodne z zasadami miłości dworskiej. Ale jeśli jej nie powie, że to jego, skłamie, a jak tu kłamać ukochanej? Z tej rozterki ucieka i miota się czas jakiś, by w końcu nabrać odwagi i wrócić do damy. Odwagi starczyło tylko na wyznanie; potem znów nastąpiła rejterada…

W starej francuszczyźnie wszystkiego nie dało się zrozumieć. Ale czy to istotne? Ważna jest tu atmosfera tęsknoty, napięcia, niespełnienia. I piękno.