Śpiew z archiwów

Wspaniale, że są teraz wydawane archiwalne nagrania naszych wybitnych śpiewaków; niektóre nie ujrzały wcześniej światła dziennego. I nieważne, że mają swoje lata – co jest znakomite, to pozostaje znakomite. Gdy w 2011 r. wyszła Das Lied von der Erde Mahlera nagrana w 1989 r., z radością stwierdziłam, że Jadwiga Rappé i Piotr Kusiewicz będą teraz moimi ulubionymi wykonawcami tego dzieła; nieraz wracam do tej płyty.

Do tej także będę wracać, bo jest po prostu rewelacyjna. Wydana została na tej samej zasadzie, co Mahler: z inicjatywy artystki, skompilowana z nagrań radiowych i pod szyldem firmy Dux. Nagrania pochodzą z 1979 (Pieśni do słów Mariny Cwietajewej), 1980 (Kocie kołysanki), 1981 (Trzy fragmenty z poematów Jana Kasprowicza), 1998 (Pieśni hiszpańskie) i 2002 roku (Trzy pieśni do słów Dymitra Dawydowa). Naszej wspaniałej śpiewaczce towarzyszą wrażliwi partnerzy pianistyczni: Waldemar Malicki (Pieśni hiszpańskie), Maja Nosowska (Pieśni do słów Cwietajewej, Trzy fragmenty, Kocie kołysanki) i Mariusz Rutkowski (Pieśni do słów Dawydowa).

Jest ogromną przyjemnością słyszeć nie tylko tak piękny głos, ale taką jakość śpiewanego języka rosyjskiego, co nie dziwi, jeśli się wie, że Jadwiga Rappé jest z pierwszych studiów rusycystką. Sama też dokonała do książeczki filologicznych przekładów słów do Pieśni hiszpańskich i Kocich kołysanek (poezje Cwietajewej zostały zamieszczone w przekładzie Janiny Sidorskiej, a Dawydowa – Jarosława Iwaszkiewicza).

Poza tym sama muzyka jest wspaniała. Najbardziej wstrząsające są Pieśni do słów Cwietajewej, w których odzywają się dalekie echa Musorgskiego i bliższe – Galiny Ustwolskiej, która była studentką Szostakowicza, a potem nawet przez pewien czas kimś więcej, i Szostakowicz mawiał wtedy, że to on jest pod jej wpływem, a nie odwrotnie. W tych pieśniach, ascetycznych i przejmujących, jest to słyszalne. Natomiast najzabawniejszym utworem są oczywiście Kocie kołysanki; jest to autorska wersja z fortepianem, ale Strawiński pierwotnie napisał je z towarzyszeniem trzech klarnetów, które brzmią o wiele bardziej kocio. Ostatnio solistka opowiadała mi, że udało się namówić studentów-klarnecistów, żeby z nią zagrali ten utwór w ramach Smykofonii. Wszyscy ponoć byli zachwyceni, dzieciaki też, czemu się nie dziwię: Rappé śpiewa je charakterystycznie, w pierwszych trzech kołysankach głosem takiej „nianiuszki” od Musorgskiego, ostatnią, napisaną w wyższej tessyturze – jak piosenkę, a nawet czastuszki szczęśliwej mamy: a kot ma złotą kołyseczkę, a dzieciątko ma jeszcze lepszą! Cała płyta dla wielbicieli muzyki wokalnej, repertuaru rosyjskiego i wczesnego Szymanowskiego – absolutnie must have.

Album nagrań archiwalnych Elżbiety Towarnickiej ukazał się pod szyldem Polskiego Radia. Cieszę się, bo może dzięki temu ktoś się przekona, że w czasach rozkwitu swej kariery potrafiła ona jednak coś więcej niż zaśpiewać parę razy – iście anielskim głosem, to trzeba przyznać – w muzyce Preisnera do filmów Kieślowskiego. Najlepsza jest pierwsza płyta albumu, z muzyką współczesną, którą Towarnicka doskonale czuje i przydaje jej swoim głosem piękna. Na drugiej płycie jest doskonały Webern i Szymanowski; trzecia, z ariami operowymi m.in. Mozarta, Belliniego i Verdiego, niby też jest zaśpiewana pięknie, ale słychać, że artystka nigdy nie czuła się za dobrze na scenie operowej, o czym zresztą sama mówiła; ostatnie dwa utwory z gatunku dawnej muzyki polskiej lepiej pominąć, co doradzam zwłaszcza miłośnikom baroku, bo jest ona wykonana w konwencji iście przedpotopowej. W sumie jednak piękny dokument urody głosu i artystki w gruncie rzeczy chyba jednak niedocenianej.

Rozpisałam się o dwóch powyższych pozycjach, o trzeciej więc tylko wspomnę – kantaty Porpory w wykonaniu Artura Stefanowicza. To nagranie świeższe, bo ma 5 lat; soliście towarzyszy zespół ensemble club europa prowadzony przez Dorotę Cybulską-Amsler, świetną klawesynistkę, którą pamiętam jako młodą obiecującą, ale odkąd wyjechała z Polski, wracała tu rzadko. Kiedyś przyjechała na Wratislavię z ensemble 415 Chiary Banchini. Mieszka w Szwajcarii, zajmuje się teraz głównie nauczaniem i korepetytorstwem operowym, ale gdy gra, wciąż pokazuje pazur, jak w sonacie Johanna Gottlieba Goldberga – tak, tego właśnie gdańszczanina od Bacha. W sumie bardzo ciekawy repertuar, solista śpiewa głosem o trochę matowej barwie, ale w sumie sprawnie i kulturalnie. On zresztą już też poszedł w pedagogikę.