Wokół Pergolesiego

Chociaż sam Giovanni Battista Pergolesi pojawił się w programie tego koncertu tylko krótkim utworem początkowym, słuchając innych utworów, autorstwa kompozytora starszego od niego (Leonardo Leo), rówieśnika (Giovanni Battista Ferrandini) i młodszego (Tommaso Traetta), co chwila się myślało: a skąd to znamy? Czyżby z najsłynniejszego utworu Pergolesiego, Stabat Mater? Bo nawet Salve Regina tegoż autora zaczynało się niemal identycznym motywem.

Mamy na tym festiwalu wspaniałą różnorodność orkiestr: wszystkie znakomite, a każda z nich zupełnie inna, hołdująca innej stylistyce. Bardzo dynamiczne, epatujące czasem Il Giardino Armonico na inauguracji, wczoraj skromna, dyskretna i precyzyjna, ujmująca tym wszystkim La Venexiana, wreszcie dziś Les Talens Lyriques, w jakimś sensie pośrodku między nimi, bo z jednej strony retoryczny, z drugiej nieepatujący. A jutro czeka nas zespół Minkowskiego i kolejna zupełnie inna kreacja…

Muszę powiedzieć, że po zachłyśnięciu się 0rkiestrami grającymi szybko, głośno i nader wyraziście coraz bardziej cenię sobie granie skromne, oddające raczej intencje kompozytora niż osobowość dyrygenta. Christophe Rousset właściwie nie jest dyrygentem, cały czas gra (stojąc zabawnie na rozstawionych nogach) na pozytywie lub klawesynie, ale dyscyplinę w zespole ma wzorową.

Wspomniane Salve Regina na początku śpiewała sopranistka Maria Espada. Lubię takie śpiewanie, proste, niemal bez wibracji, wyraziście oddające niuanse tekstu. Przykładowo przeciągłe, dramatyczne Ad te clamamus zabrzmiało niemal jak krzyk, choć wokalnie bynajmniej krzykiem nie było. W prostszym, bardziej surowym Judica me, Deus Leonarda Leo soliści tworzyli ośmioosobowy chór, stojący za orkiestrą. Kulminacja koncertu nastąpiła na zakończenie pierwszej części: Il pianto de Maria Ferrandiniego, w którym Ann Hallenberg pokazała, co potrafi. Wspaniałe to było! Artystka była na przemian liryczna, dramatyczna, współczująca i cierpiąca. Zaskoczeniem był koniec, recytatyw obrazujący trzęsienie ziemi poprzez biegniki smyczków, także poprzez dziwny skręt harmoniczny.

Drugą część wypełniło Stabat Mater Traetty. Tu pokazało się więcej solistów: delikatna sopranistka Monica Piccinini, dużo mniej efektowna od Hallenberg, ale o ładnej barwie głosu Milena Storti, niezły tenor Emiliano Gonzales Toro (znany nam z cyklu Opera Rara) i trochę sztywny bas Frederic Caton. Niestety dwóch panów nie miało solówki – tenor Magnus Staveland (też go już poznaliśmy) i bas Jussi Lehtipuu, a szkoda.

Entuzjazm był wielki, był nawet bis – fragment kolejnego Stabat Mater innego pergolesiopodobnego, ale też interesującego włoskiego kompozytora, Pasquale Cafaro.