Węgierska Japonia

I rzeczywiście Lady Sarashina Petera Eötvösa, wystawiona w koprodukcji z paryską Opéra-Comique, jest wydarzeniem. Jeszcze parę spektakli, jeśli ktoś tylko może – bardzo warto! 80 minut bez przerwy, ale też niepodzielnie absorbujących.

Przede wszystkim ujmujące jest, że przy całej japońskości – libretto na podstawie dzienników Sarashina Nikki, realizatorzy (poza niemiecko-węgierskim dyrygentem, międzynarodowym kwartetem solistów i naszym kameralnym zespołem orkiestrowym) wyłącznie japońscy, japońska z ducha scenografia, niesamowite wielowarstwowe stroje i ruch sceniczny rodem z tańca butoh, którym zajmuje się reżyser spektaklu Ushio Amagatsu – nie ma w tej muzyce cienia japońskiej cepelii. Jest to bardzo własne spojrzenie Eötvösa na Japonię, tak – jak powiedział – jakby europejski malarz zabierał się do malowania japońskiego krajobrazu. Tutaj malutka próbka (ale z inną główną solistką, o czym za chwilę). A więc nawiązanie właściwie przez bardzo istotną rolę perkusji (ale całkowicie europejskie lub elektroniczne – w ogóle dużo tu elektroniki) i przez typ melancholii, wynikającej zresztą ściśle z tekstu. Ale w samej materii muzycznej więcej jest np. z Kurtága (czy nawet, w samym zakończeniu, z Messiaena) niż z muzyki japońskiej – i jakimś cudem ta zbitka z japońskością całej reszty wcale nie razi.

Wspaniali byli soliści z Anu Komsi na czele – ta wybitna sopranistka fińska, znana z szerokiego repertuaru XX i XXI-wiecznego, znakomita wykonawczyni m.in. Le Grande Macabre Ligetiego,  Chantefleurs et Chantefables Lutosławskiego, a także Kurtága, którego śpiewała na zeszłorocznej Warszawskiej Jesieni, wykonała tu partię Lady Sarashiny po raz pierwszy i podczas przygotowań tak zachwyciła kompozytora, że dopisał jej w pewnym miejscu jeszcze parę nutek do góry – aż do f trzykreślnego (i to śpiewanego delikatnie, piano). Ale znakomita była też drobna i szczuplutka belgijska sopranistka Ilse Eerens, znana nam z ChiJE (w 2010 r. śpiewała partię solową w IV Symfonii Mahlera pod batutą Jacka Kaspszyka, w 2011 r. – partię sopranową w Ein Deutsches Requiem Brahmsa z Herreweghem), tu zwracająca uwagę zwłaszcza jako mała księżniczka w jednej ze scen. Także pozostali byli świetni, a jedyny pan, baryton Peter Bording, miał do wykonania dodatkowo jeszcze małą rolę kocią – głównie mimiczno-gestową.

Spektakl robi wrażenie jako doskonała całość. Zdumiewające, że Eötvös potrafi być równolegle tak dobrym kompozytorem i dyrygentem zarazem. Tutaj powiedział mi parę słów o tym, jak stara się godzić te dwie dziedziny. Niestety nie miałam jeszcze wtedy (w maju) potwierdzenia dzisiejszej premiery, bo zagadnęłabym go też przy okazji o Lady Sarashinę. Ale przy okazji jego obecnego pobytu Aleksander Laskowski zrobił z nim podobno ciekawą rozmowę dla radiowej Dwójki.