EUYO & Ashkenazy

Na swojej obecnej trasie Młodzieżowa Orkiestra Unii Europejskiej czci przede wszystkim Rok Brittena – na 15 koncertów nie wykonuje jego utworów tylko na pięciu (w tym warszawskim; wypada nam żałować, bo np. dwa dni wcześniej grali Koncert skrzypcowy z Isabelle Faust, a za dwa dni zagrają z Danielem Hope) oraz stulecie Święta wiosny (na ośmiu koncertach). Lutosławskiego – tylko na jednym, u nas, co zresztą było związane z pewną uroczystością.

Otóż orkiestra postanowiła od tego roku honorować ustanowioną przez siebie nagrodą ludzi kultury, którzy pomagają młodym artystom. Pierwszym laureatem stał się pośmiertnie właśnie Lutosławski, a odebrał nagrodę jego pasierb Marcin Bogusławski. Coś mu tam wręczyli, mam nadzieję, że idą też za tym pieniądze (oczywiście nie orkiestry, tylko – tym razem – PZU), bo Pan Marcin kontynuuje działalność charytatywną swego wielkiego ojczyma.

Zaraz potem zabrzmiały Wariacje symfoniczne, jedyny pełny utwór Lutosławskiego, który zachował się z przedwojnia. Świetnie napisane, barwne, już wtedy z wirtuozerią orkiestracji. To zawsze był wielki atut kompozytora – znakomita znajomość orkiestry.

Potem było miło i, można powiedzieć, rozrywkowo: Valses nobles et sentimentales Ravela i suita z Les Biches, baletu napisanego przez 24-letniego Poulenca. (Czy może ktoś ze starszych blogowiczów pamięta, jakiej audycji sygnałem – w radiu czy w telewizji? – był pierwszy temat tego utworu? My z koleżankami podejrzewamy Kwadrans rolniczy, ale nie dam głowy.) W drugiej części Święto wiosny – świetna rzecz dla takich dzieciaków; ja siedząc dziś wyjątkowo na balkonie z rozbawieniem patrzyłam na to, jak wyżywali się perkusiści (łącznie z graniem na tarce w Danse de la Terre). Na bis była Pavana Gabriela Fauré, a potem młodzież zaczęła się ściskać, żeby zejść ze sceny.

Ashkenazy był jak zwykle uroczy, maleńki, wbiegający na estradę jak nie przymierzając Lutosławski, w zwykłym czarnym garniturze i białym golfie – jak zawsze. Ma dość szczególny, zupełnie niedyrygencki sposób dyrygowania i o dziwo jest w tym skuteczny, choć oczywiście zdarzyło się parę rozjazdów, no, ale to przecież orkiestra młodzieżowa.

Teraz jeszcze o nim kilka słów. Zamieniliśmy kilka zdań mailowo, wywiad z tego nie wyszedł, ale parę ciekawych słów tam padło, więc zdaję sprawę. A propos konkursów pianistycznych powiedział (zresztą mawiał już o tym w wywiadach), że to władze sowieckie kazały mu startować w Konkursie im. Czajkowskiego, bo były zbulwersowane, że poprzednią edycję wygrał Amerykanin (Van Cliburn). No i dostał I miejsce, ale ex aequo z Johnem Ogdonem, i wszyscy byli zadowoleni. Jeszcze przed opuszczeniem Sowiecji jeździł na tournees po Europie Zachodniej, także dwa razy do Stanów. Miał więc szczęście, że dał się wcześniej poznać – gdy został w Londynie, nie musiał martwić się o dalszy ciąg swojej kariery.

Wyraziłam żal, że nas w Polsce z powodu jego ucieczki na Zachód ominęły najlepsze czasy jego kariery pianistycznej. On sprostował, że wcale nie uciekł, bo zachował sowiecki paszport, a do demoludów nie jeździł, bo bał się, że go porwą i odstawią z powrotem. Teraz już niestety bardzo rzadko gra koncerty, czasem nagrywa płyty, czasem gra w duecie fortepianowym z synem Vovką lub fortepianowo-klarnetowym z drugim synem Dimitrim. (Mnie tego nie wspomniał, ale podobno ograniczył grę z powodu dolegliwości artretycznych.) Co zaś do dyrygowania, nie spodziewał się kiedyś, że sam będzie to robił, ale zawsze bardzo interesował się muzyką orkiestrową i to z nią płyty przywoził sobie z Zachodu (jeszcze przed wyjazdem), a nie z fortepianową. Teraz cieszy się dyrygowaniem i to widać. Spotkanie z Lutosławskim w 1955 r. (to był jedyny raz, kiedy kompozytor był jurorem na Konkursie Chopinowskim) pamięta jak przez mgłę, było dość kurtuazyjne. Ale zapowiedział, że będzie dla niego wielką przyjemnością zadyrygować Wariacjami w Warszawie. Czy to była kurtuazja, nieważne – w każdym razie naprawdę się przyłożył.