Hammerklavier!

Dzisiejszą przyjemność słuchania recitalu Sokolova popsuł okropny filharmoniczny instrument. W czasie przerwy użyliśmy nawet z lesiem tzw. wyrazów (Aga świadkiem). Ale w drugiej części było już trochę lepiej – nie wiem, czy coś poprawiano, czy może sam pianista wiedział już, jak walczyć z tym instrumentem… Zwłaszcza, że miał wielkie zadanie: Hammerklavier.

Pierwszą część wypełnił całkowicie Schubert: wszystkie cztery Impromptus z op. 90 oraz wszystkie trzy Klavierstücke D 946, a więc utwory późne, z dwóch ostatnich lat życia kompozytora, rozbudowane i kontemplacyjne, co sprawia, że nie za często grywa się je w cyklach, bo wydaje się to męczące. Ale w wykonaniu Sokolova nie było w ogóle. Tyle że ten fortepian… Pianista zaczął o ton głośniej od ciszy, a to nie instrument na takie subtelności. Na głośniejsze granie też nie, bo wychodzi wtedy taka brzydka barwa. Jednak można było skupić się na utworze – wizja artysty była na tyle sugestywna, że przeważała. Niezawodni piraci wrzucili już jego wykonania dokładnie tego samego programu sprzed paru miesięcy z Walencji, więc mamy op. 90: tutaj, tutaj, tutaj i tutaj, a także D 946: tutaj, tutaj i tutaj. Jakość dźwięku nienajlepsza, ale czegóż wymagać od piratów? Uderzają bardzo spokojne tempa, np. Impromptu Es-dur zwykle pianiści grywają dużo szybciej.

To jednak była przygrywka – w drugiej części Hammerklavier, jeden z najdziwniejszych utworów Beethovena, który na pewno, podobnie jak Wielka Fuga, nie mógł znaleźć u współczesnych zrozumienia. Tu zresztą też jest potężna fuga, która stanowi finał. Ale najpierw jest część pierwsza, może najbardziej standardowa formalnie, jest scherzo, niby pełne takich czysto Beciowych przekomarzań, ale kryjące w sobie jakąś złowrogą nutę. I jest wędrowanie w jakieś zupełnie z innej planety krainy w części wolnej. Tu trzeba dodać, że Sokolov nie dał ludziom oddechu, zwłaszcza między III a IV częścią, i oczywiście dały się słyszeć kaszle, w ogóle dziś było ich jakoś wyjątkowo dużo – czy może po prostu przeszkadzały bardziej w takiej kreacji? Finałowa fuga (w tym nagraniu obcięty niestety początek wstępu) jest dość monstrualna, temat pojawia się też w augmentacji, inwersji i raku (czyli: w zwolnionym tempie, w odwróceniu i od końca), też wędruje przez różne dziwne krainy, by w końcu dobić do triumfalnego końca, po którym większość sali natychmiast zerwała się z miejsc. Ale to na koncertach Sokolova nie dziwi.

A tutaj ciekawostka: nagranie Hammerklavier sprzed lat. Można sobie porównać.

Potem oczywiście rytuał bisów. Wygląda na to, że wszystkie zostały wzięte z Suity D-dur Rameau, którą też ostatnio ogrywa na koncertach. Z pewnością jako pierwszy bis była część pierwsza, Les tendres plaintes, później część Les Tourbillons, później Les Cyclopes; czwarta mi jakoś wyleciała z głowy – nie była to przypadkiem druga część tej suity (czyli Les Niais, ale bez dubli)? Po czterech bisach publika jakoś skapitulowała, a szkoda, bo widać było, że on jeszcze chętnie by pograł. Co to dla niego pięć czy nawet siedem bisów, jak go znamy…

Bardzo miło było spotkać blogownictwo – poza Agą i lesiem jeszcze Stopę, bazylikę z mamą (która była tak miła i mnie odwiozła – wielkie dzięki) i mt7, choć niestety tylko z daleka sobie machnęłyśmy.