Na dwóch fortepianach

Program recitalu niby taki sam, jak w marcu w Kaliszu, ale zupełnie inny: inaczej uszeregowany, a przede wszystkim zupełnie inaczej zagrany. Ale tak już jest z (od dawna w Warszawie z utęsknieniem oczekiwanym) Piotrem Anderszewskim: nigdy nie gra dwa razy tak samo. Nawet tego samego utworu na tym samym koncercie, czego dowodził swego czasu powtarzaniem całych suit Bacha, a dziś dowiódł powtórzeniem ostatniej części Fantazji Schumanna.

Tym razem Bacha – Suitę francuską G-dur i Suitę angielską d-moll zblokował w jednej, pierwszej części. Było to od razu granie swobodne, lekkie i bardzo wyrafinowane brzmieniowo. Niedawno wybrzydzaliśmy tu nad fortepianem, na którym dał recital Sokolov. To był ten sam fortepian. Anderszewski potrafił na nim wyczarować zupełnie rewelacyjne piana (uderzające było zwłaszcza double g-mollowej Sarabandy); niestety czasem, gdy chciał podkreślić ozdobnik i troszkę go zgłaśniał, fortepian mu się „odwdzięczał” brzydkim brzmieniem, z którego pianista starał się natychmiast wycofać, i słusznie.

Słuszną też decyzją była wymiana instrumentu podczas przerwy. Ten drugi fortepian brzmiał lepiej i dało się z niego wydobyć więcej niuansów, co bardzo jest potrzebne zarówno w Janačku, jak w Schumannie (mówił potem, że nawet się zastanawiał, czy do Schumanna nie przesiąść się z powrotem do pierwszego fortepianu, który jest bardzo donośny – ale moim zdaniem dobrze, że tego nie zrobił). Mimo że światło na całym koncercie było przyciemnione, utwór Janačka sprawiał wrażenie o wiele jaśniejsze, nie słyszało się w nim depresji, co najwyżej zastanowienie, zamyślenie. To jednak cykl o zupełnie innym charakterze niż V mlhách, gdzie depresja naprawdę króluje. Zarośnięta ścieżka kręci się w rozmaite strony, także całkiem pogodne.

Fantazja Schumanna także była zupełnie inna niż w Kaliszu – tam sprawiała wrażenie jakiejś strasznej męki, tym razem było po prostu naturalne pójście za nastrojem. Niestety ostatnią część – jak i wiele innych momentów tego koncertu – zepsuły dzwonki komórki oraz rozgłośne kaszle. Czy to naprawdę nie można się opanować? Czy jeśli ktoś nie umie wyłączyć swojego aparatu, to nie może go zostawić w domu? A kaszlu nie da się stłumić, trzeba to robić jak najgłośniej? Po prostu szlag trafia.

Bardzo dobrze więc, że pianista poprawił wrażenie grając tę część jeszcze raz, na drugi bis (pierwszym była Sarabanda z Partity B-dur). I było to wykonanie po prostu przepiękne.

Teraz czekamy na jego powrót w sierpniu, z Belcea Quartet.