Kremer od Bacha do Piazzolli

Kremerata Baltica bardzo dojrzała przez te swoje kilkanaście lat istnienia. To już nie grupa studenciaków z krajów bałtyckich, choć skład nieco się wymienił i także odmłodził. Ale Gidon Kremer doprowadził ten – jednak wciąż młody – zespół do perfekcji.

Ich koncert w Teatrze Stanisławowskim był zwieńczeniem cyklu Strefa Ciszy, w którym w łazienkowe weekendy wystąpiło wielu rozmaitych artystów, młodszych i starszych, także znanych. Były zajęcia dla dzieci i dla muzycznych amatorów. To dobry początek; miejmy nadzieję, że będzie miał ciąg dalszy w kolejnych letnich sezonach.

Kremerata Baltica wystąpiła z programem pochodzącym po części z ich zeszłorocznej płyty Homage to Glenn Gould, nagraną z okazji 80. urodzin pianisty. To zresztą repertuar dość dla zespołu charakterystyczny, Kremer ma bowiem słabość do nietypowych transpozycji dzieł klasycznych przeznaczonych na inne instrumenty, które pisze mu wielu twórców. Zaczęło się więc od dziwnej, ale ścisłej transkrypcji Preludium i fugi d-moll z I tomu Wohltemperiertes Klavier; stworzył ją znany rosyjski kompozytor Aleksandr Raskatow. Bezpośrednio po nich nastąpiła kombinacja zakomponowana przez Stefana Kovacsa Tickmayera, łącząca rozmaite (nie po kolei) wariacje z Goldbergowskich, przeplecione… Intermezzami Schoenberga z opusów 19 i 47; tu Kremer po raz pierwszy zagrał solo. Cały ten blok zakończył się instrumentacją Arii; dokonał jej Victor Kissine.

I wreszcie przyszła pora na porządne solo Kremera: w Concertinie op. 42 Mieczysława Weinberga. Na początku jakby można się dopatrzeć pewnego cienia Szostakowicza, ale naprawdę bardzo odległego cienia; potem zresztą już wcale nie. Ładny, łagodny utwór, któremu wykonanie Kremera przydało jeszcze szlachetności; to muzyka w jego typie – śpiewna i choć „neo”, to jednak z jakimś haczykiem, innością. Zresztą dla mnie Kremer może grać choćby gamę C-dur, a ja i tak będę zasłuchana i zachwycona jakąś niesamowitą czystością jego muzykowania.

Po tym występie solista zszedł ze sceny, pozostała sama orkiestra i uczciła Rok Wagnerowski: zagrała wstęp do Tristana i Izoldy. Bardzo pięknie. A gdy powrócił Kremer, atmosfera rozluźniła się na letnią: pojawił się kolaż zwany ogólnie Gidon Sun Sounds, obejmujący fragmenty różnych „letnich” utworów Leonida Desiatnikowa, Dobrinki Tabakowej, wreszcie fragmenty Pór roku Czajkowskiego znów w przeróbce Raskatowa oraz Verano Porteño Piazzolli w instrumentacji Desiatnikowa (pojawiły się też aluzje do Lata Vivaldiego). Miły, rozrywkowy program zakończony również efektownym bisem – transkrypcją (tym razem nie wiem, czyją) fortepianowego Ronda a capriccio G-dur op. 129 Beethovena.

Toutes proportions gardées, sytuacja, charakter rozwoju, a nawet repertuar Kremeraty przypomina trochę nasze AUKSO. Niestety Marek Moś nie gra solo…