Kochański, czyli love story

Różnie to bywa z wielkimi artystami – bywają, jak wiemy, bardziej lub mniej chimeryczni. Ale bywają też ludźmi po prostu ujmującymi. Taki był wielki skrzypek Paweł Kochański. Osobowość jego wyłania się z listów do żony Zofii, które można przeczytać w najnowszym „Midraszu” , i z listów do mentora i przyjaciela Emila Młynarskiego, wydrukowanych w jednym numerów zeszłorocznych (5/169, 2012).

Z Młynarskimi łączyły skrzypka stosunki szczególne – byli dla niego jakby zastępczymi rodzicami. Zasłużony dyrygent wspierał utalentowanego chłopca nie tylko muzycznie – ta współpraca trwała całe życie – ale też właśnie rodzinnie, a nieraz nawet finansowo, ponieważ muzycy nie zawsze zarabiali najlepiej, nawet ci wybitni. Z listów Kochańskiego wyłania się natura szczera i kochająca, pogodna i wierna, oddana przede wszystkim muzyce i przyjaciołom.

A także żonie. O „Zosi Kon” przeczytać mogliśmy dotąd niewiele, tylko w pamiętnych wspomnieniach Artura Rubinsteina, któremu zasłużyła się ona przede wszystkim tym, że udzielała swego mieszkania na jego schadzki z ukochaną „Polą Harman” czyli Lilką Radwan z domu Wertheim, ale z drugiej strony był chyba zazdrosny o związek jej i Pawła – skrzypek należał do jego najbliższych przyjaciół, a w czasach kawalerskich miło im było wyprawiać się wspólnie na rozmaite hulanki. To się oczywiście skończyło w momencie małżeństwa Pawła, którym pianista nie był chyba zachwycony (choć muzycznie dalej byli w przyjaźni). Z drugiej strony oboje Kochańscy byli wielkimi przyjaciółmi Karola Szymanowskiego,który niejedną formę pomocy zawdzięczał im, zwłaszcza właśnie Zosi. Już nie mówiąc o wspaniałej twórczej współpracy kompozytora i skrzypka.

Jakim Zofia i Paweł Kochańscy byli małżeństwem, możemy wywnioskować właśnie z listów, które przygotowała do druku i opatrzyła obszernym wstępem oraz przypisami – tak jak i te poprzednie, do Młynarskiego – muzykolożka Elżbieta Szczepańska-Lange, która najpierw zamierzała zająć się bliżej postacią Młynarskiego, ale gdy trafiła na listy Kochańskiego, zafascynował ją ogromnie. To rzeczywiście rzadko się zdarza, by ktoś ujawniał niemal wyłącznie pozytywne uczucia wobec bliźnich, dziecięcą ufność i miłość do świata. Owszem, w późniejszych listach dochodziło do głosu zmęczenie, artysta też bywał czasem nieco złośliwy, ale głównie dlatego, że nie przepadał za życiem towarzyskim i światowym (w przeciwieństwie do żony).

Z żoną się uwielbiali i byli sobie bliscy intelektualnie i erotycznie, a jego listy są jednymi z najpiękniejszych listów miłosnych, jakie czytałam. Wśród licznych czułości i figlarności (równie gorących na początku małżeństwa i po 20 latach) są tam bardzo ciekawe informacje na temat życia artystycznego tamtych czasów. Leżały te skarby w Bibliotece Narodowej i czekały na odkrycie. Może Elżbieta Szczepańska-Lange napisze monografię Kochańskiego? W sumie nie tak wiele o nim wiemy. Komponował również – zachowało się parę jego niewielkich utworów, a kadencja w I Koncercie skrzypcowym Szymanowskiego jest praktycznie jego autorstwa.

„Zdążył” umrzeć przed wojną, w 1934 r. Nie udało się to jego bratu Elemu, koncertmistrzowi wiolonczel w Filharmonii Warszawskiej i profesorowi warszawskiego konserwatorium (a na marginesie – karykaturzyście). Zmarł w getcie warszawskim, dokładna data nie jest nawet znana.

A takie coś znalazłam na tubie, a propos życia towarzyskiego. Tutaj z kolei wielki skrzypek gra Kreislera, a tutajtutaj – Brahmsa, z Rubinsteinem.