Profesoressa

Przyjdź, przyjdź, będzie wesoło – zachęcała mnie prof. Irena Poniatowska, gdy powiedziałam, że nie uda mi się być w MKiDN na odznaczaniu jej złotą Glorią Artis, ale obiecywałam, że przyjdę na dzisiejsze spotkanie w Muzeum Chopina. Było wesoło, choć podniośle, bo jak może nie być wesoło, gdy bohaterką jest osoba o takim poczuciu humoru?

Salka koncertowa pękała w szwach. Profesoressie postawiono elegancki fotel z obiciem w kwiatki i było niemal tak, jak w Krakowskim jubileuszu Boya, ale jednak zupełnie inaczej. Po pierwsze w fotelu nie siedział stary pryk, lecz wciąż młodzieńcza pani uśmiechnięta od ucha do ucha. Po drugie nawet gdy mówiono serio, miało to podtekst humorystyczny – z wyjątkiem oczywistych oficjalnych hołdów np. z ministerstwa. Ale już prezes Związku Kompozytorów Polskich Jerzy Kornowicz wplatając z poważną miną coraz więcej łacińskich zwrotów nawiązał do szampana, którego butelkę wraz z kwiatami wręczył jubilatce. Delegat z Krakowa, prof. Mieczysław Tomaszewski (który za parę tygodni skończy 92 lata, ale kto by mu je liczył, skoro jest zawsze tym samym „Tomaszem”), zacytował list Chopina z życzeniami do Jasia Białobłockiego. Prof. Mirosław Perz opowiedział uroczą anegdotę (Profesoressa sama jest słynna z opowiadania pysznych anegdot), jak to byli razem na konferencji we Włoszech: „gdy opowiadała Włochom o Pękielu, a oni spali, po czym ja stwierdziłem, że takich Pękielów to oni mają na kopy, to potem na lotnisku na mnie nakrzyczała, ale nie za to, tylko z pretensją, że kupiłem ananasa, a nie kupiłem przy okazji dla niej – trzeba przypomnieć, że to był PRL i takich rzeczy w Polsce nie było. I oto, Irenko, ananas u płota!” – po czym wręczył jej prawdziwego ananasa zamiast kwiatka.

Była laudacja jednego z jej doktorantów, Szymona Paczkowskiego; przemawiali prof. Zofia Chechlińska, Sławomira Żerańska-Kominek i Kazimierz Gierżod. A końcową mowę gratulacyjną pozostawiła sobie jedna z najserdeczniejszych jej przyjaciółek, Elżbieta Artysz, która po prostu pokazała laurkę, jaką z kolegą wykonali z maili gratulacyjnych, które przyszły od towarzystw zrzeszonych w Międzynarodowej Federacji Towarzystw Chopinowskich. Niektóre z nich odczytała lub streściła, np. towarzystwo w Vancouver powiadomiło, że na najbliższym zebraniu na cześć Profesoressy cały zarząd zatańczy poloneza. Yves Henry (pianista, szefujący festiwalowi w Nohant) napisał, że od dziś festiwal przyjmie imię Chopina. Towarzystwo z Paryża przysłało stylizowane, opatrzone karykaturami życzenia od… Chopina, który się skarży, że urodził się o 123 lata za wcześnie… Mowę skończyła zapowiadając króciutki występ małżonka, prof. Jerzego Artysza (z pianistką Katarzyną Jankowską-Borzykowską), który z różą w dłoni „oświadczał się” adresatce: „Nie wolno mi o tobie śnić i kochać cię, dziewczyno…”. Autorem tej strzelistej romantycznej pieśni był… Feliks Rybicki.

Dyrektor NIFC Artur Szklener zademonstrował jeszcze świeże wydanie po latach rozszerzonej i uzupełnionej wersji pamiętnej książki Faktura fortepianowa Beethovena, która była pracą doktorską prof. Poniatowskiej, obronioną w 1970 r. i wydaną dwa lata później, a z której uczyło się już dobrych parę pokoleń muzykologów. Dobrze, że NIFC postanowił to wydać, bo rzecz była już niedostępna. I wreszcie przemówiła Pani Profesor, która na wstępie obiecała, że jeśli dożyje, to za sześć i pół roku na rytualnej uroczystości odnowienia doktoratu wygłosi duży porządny referat o Beethovenie. A co do tego, że w poprzedzających mowach najczęściej padającym słowem była aktywność, chciałaby przytoczyć słowa Wellsa, że jeśli ktoś napisał mnóstwo książek i artykułów, to wcale nie świadczy o jego energii, tylko do przyzwyczajenia do siedzącego trybu życia… Dalej była skrócona i lekko podana historia jej losów, z tezą, że przecież tak naprawdę to miała w życiu pecha: a to nie mogła dostać się na studia, a to nie miała po studiach pracy, a to 8 lat czekała na wydanie habilitacji, po czym PWM się wycofał… Więc wcale nie było tak różowo. Dopiero pod koniec lat 60. trochę się ruszyło. Ale szerzej jej opowieści można posłuchać tutaj. Ja jeszcze nie słyszałam, nie wiem, czy tam znalazły się dwie śliczne anegdoty, które opowiedziała dziś, ale jeśli nie, to potem dopowiem.

Wreszcie koncert, bo jakżeby inaczej. Janusz Olejniczak zaczął od swojego ulubionego Zakochanego słowika Couperina, a potem już był Chopin: Nokturn cis-moll op. posth. (ten z Pianisty), trzy pieśni Gdzie lubi, Nie ma czego trzeba, Śliczny chłopiec zaśpiewane z wdziękiem, pięknym jasnym sopranem przez Ewę Leszczyńską, wreszcie Mazurek C-dur op. 24 nr 2 oraz, bezpośrednio potem zagrany… inny mazurek, brzmiący swojsko, ale nieznany – i był to Mazurek c-moll Thomasa Tellefsena, norweskiego ucznia Chopina, tego najbardziej zaufanego, który przejął jego uczniów.