320 metrów pod ziemią…

… można dziś było usłyszeć muzykę Krzysztofa Pendereckiego. Sam kompozytor przyznał, że to mu się zdarzyło po raz pierwszy w życiu.

To miejsce – to Kopalnia Guido w Zabrzu, która jest dziś częścią Muzeum Górnictwa Węglowego. Otwarta niedawno jako obiekt turystyczny, gości ponoć na co dzień mnóstwo wycieczek. W tzw. Strefie K8 jest miejsce dla kultury. A w Komorze Badawczej nr 8 jest sala koncertowa. Mieści ona ok. 200 miejsc, ale to już przy zupełnym ściśnieniu; najlepiej jest podobno, gdy jest koło 160 osób. Nie bardzo wiem, czym jest właściwie wyłożona, ale dźwiękowi to niestety dobrze nie robi – jest wytłumiony. Atmosfera dziś za to była bardzo miła, a organizacja na tip top.

Pomysł zrobienia Festiwalu im. Pendereckiego w takim właśnie miejscu mógł wyjść tylko od muzyka ze Śląska. Jurek Dybał jest z Bytomia (ale w kopalni także, jak większość obecnych, nigdy wcześniej nie był) i pozytywna energia go rozpiera: nie wystarczy mu granie na kontrabasie w Filharmonii Wiedeńskiej i zespołach kameralnych, ale jeszcze dyryguje (na przywitanie wychodzących na dole z kopalnianych wind prowadził Entratę Pendereckiego na instrumenty dęte blaszane z muzykami Filharmonii Zabrzańskiej), organizuje, a dziś także uprawiał konferansjerkę. No i jeszcze przy okazji zorganizował wystawę swojemu koledze po smyczku (kontrabasowym) także grającemu u Wiedeńczyków – Bartoszowi Sikorskiemu. Ten nie dość, że gra na kontrabasie po wirtuozowsku (pyszna jest ich płyta z bratem, pianistą Marcinem), to jeszcze ukończył w Wiedniu tamtejszą ASP i jest regularnym plastykiem zdobywającym nagrody. Wystawę Sonorystyka barw poświęcił Pendereckiemu. Osobiście niestety nie mógł być obecny. Pojawił się za to kompozytor, wskoczywszy między Pekinem, Bielskiem a Nowym Jorkiem, gdzie leci jutro.

W Komorze nr 8 usłyszał – a my także – najpierw polską premierę wersji na kwintet smyczkowy III Kwartetu „Kartki z nienapisanego dziennika” (w międzynarodowym składzie, z udziałem Jurka Dybała). Później przeskok do jego twórczości najwcześniejszej: młodzieńcze Trzy miniatury na klarnet i fortepian w najlepszym z możliwych wykonań: Michel Lethiec i Itamar Golan. Mały skręt do Gershwina na koniec: suita z Porgy and Bess w opracowaniu na kwintet plus klarnet (w pewnym momencie Lethiec wplótł Happy Birthday); na bis fragment z West Side Story i z powrotem Penderecki: stylizowana na barok aria z muzyki do Rękopisu znalezionego w Saragossie. W przerwach poza konferansjerką, żeby nie nudzić oficjeli, których było trochę: krótka rozmowa z kompozytorem, gremialne śpiewanie Sto lat (czysto!), wręczanie kwiatów i prezentów.

W ramach tej pierwszej edycji festiwalu jeszcze dwa koncerty. Planowane są kolejne edycje. Drugiego takiego festiwalu na pewno w Polsce nie ma – na niskim poziomie wysokościowym, ale wysokim muzycznym.

Trochę zdjęć.