Marsze i walce tureckie

Kto by się spodziewał, że koncert zawierający muzykę związaną z Turcją będzie przypominał słynne noworoczne koncerty z Wiednia? A w pewnym sensie tak było. Zresztą sam Emre Aracı, dyrygent i autor aranżacji, w swoim komentarzu użył nie bez kozery takiego porównania.

Koncert był wydarzeniem dyplomatycznym zorganizowanym przez ambasadę turecką we współpracy z Uniwersytetem Muzycznym z okazji 90. rocznicy proklamowania Republiki Tureckiej i takiejż rocznicy podpisania traktatu przyjaźni między Polską i Turcją. W przyszłym roku z kolei będziemy obchodzić 600-lecie stosunków dyplomatycznych polsko-tureckich i w związku z tą rocznicą organizowany jest Rok Polski w Turcji (czego przedsmakiem był koncert, na który kilka miesięcy temu pojechałam do Stambułu).

Wspomniany wyżej dyrygent, który prowadził orkiestrę złożoną ze studentów UMFC, jest również muzykologiem – można o nim przeczytać tutaj – i zapowiadał każdy utwór kompetentnie, wyczerpująco i z wdziękiem. Mówił po angielsku, a tłumaczenie wcześniej przygotowanego tekstu odczytywała jedna ze skrzypaczek. Wydawałoby się, że z gatunkiem marsza tureckiego kojarzyć się może Mozart czy Beethoven, a nawet Weber. Żaden z nich jednak w programie się nie znalazł, choć koncert rozpoczął się rzeczą bardzo znaną: Marche pour la cérémonie des Turcs Lully’ego, który orkiestra (tylko smyczkowa) rozpoczęła sama, a w środku wkroczył dyrygent machając do rytmu instrumentem janczarskim z dzwoneczkami na kiju. Ale tylko w tym jednym utworze (paradoksalnie napisanym dla francuskiego dworu, ale na wizytę turecką) został on użyty. Reszta była już grana wyłącznie na instrumentach smyczkowych, ale jakaż zaskakująca.

Mało kto zapewne wie, że znany twórca operowy Gaetano Donizetti miał starszego brata Giuseppe, kolegę po fachu, który zatrudnił się na dworze sułtana tureckiego Mahmuda II. Ten był wielbicielem muzyki europejskiej i zaraził tym swego syna i następcę, dla którego z kolei marsza napisał autor Łucji z Lammermoor. Na dworze tureckim gościli muzycy z Europy i to już stało się tradycją – od Liszta (który miał w programie m.in. Chopina) po Ignacego Friedmana.

Połowę programu poświęcono kompozytorom europejskim piszącym dla Turków, drugą – twórcom tureckim nawiązującym do muzyki europejskiej. Drugi syn Mahmuda II, który panował po śmierci pierwszego, sam był również kompozytorem – jego Zaproszenie do walca inne jest od Weberowskiego, ale na swój sposób wdzięczne. Wyjątkiem stylistycznym była przesmutna (czyżby przeczucie?) modlitwa napisana przez ówczesnego głównego muezzina, Rifata Beya, na ceremonię koronacyjną tragicznej postaci, jaką był Murad V – jak się okazuje, także kompozytor, autor ok. tysiąca utworów (wśród których ponoć są i mazurki); wiele z nich dopiero czeka na odkrycie. Nieprawdopodobne, że w tym ponurym położeniu, gdy nie wolno mu było choćby wyjrzeć za mury pałacu nad Bosforem, pisał tak pogodne walce przypominające te tworzone przez rodzinę Straussów, jak np. ten. Muzykę pisały też córki sułtanów, jak np. Fehime Sultan, która zmarła na wygnaniu w Nicei.

Niesamowite koleje losu. Tu jeszcze parę przykładów: Marcia favorita del Gran Sultano Mahmud II Giuseppe Donizettiego, niestety w wersji na keyboard (podobno z upodobaniem grywają go… Szwedzi), Lisztowskie opracowanie marsza jego brata, marsz jeszcze innego Włocha zatrudnionego u Turków (cytaty z God save the King i Rule Britannia podane w sosie tureckim) oraz polka autorstwa baletmistrza francuskiego Charlesa d’Alberta, działającego w Londynie (tu w zaskakującym kontekście). A tutaj jeszcze film o panu Aracı, niestety po turecku, ale za to jest tam i muzyka, i pokazane partytury.