Możdżer z Lutosławskim w tle

W filmie Granatowy zeszyt w reż. Nataszy Ziółkowskiej-Kurczuk (którego premiera odbyła się dziś w kinie Muranów), choć poświęcony on jest Lutosławskiemu, główną postacią prowadzącą jest Leszek Możdżer. Trochę go może proporcjonalnie za dużo, choć wnosi też kilka świetnych momentów.

Np. kiedy gra drugą z wojennych Dwóch etiud na fortepian i krótko, a trafnie ją analizuje, albo kiedy w bibliotece nutowej Polskiego Radia podśpiewuje z nut pieśń masową o Służbie Polsce, a zza kadru dołącza się orkiestra. To jest dowcipne i sympatyczne. Parę też jest fajnych pomysłów muzycznych, drobnych przeróbek. No i kiedy rozmawia np. z pasierbem kompozytora Marcinem Bogusławskim, oglądając warsztat pracy Lutosławskiego w domu na Śmiałej, czy z panią kustosz w Bazylei, gdzie ogląda rękopis Wariacji Sacherowskiej, to przynajmniej ma kompetentne odzywki (wciąż mam w pamięci tego potwornego L.U.C.-a wywiadującego ludzi na jubileuszu Pendereckiego) – w końcu to artysta o klasycznej formacji. Za dużo jednak jest pokazywania go na zbliżeniach, zdarzeń autotematycznych (po co było filmować konsultację muzyczną w studiu z p. Henrykiem Kuźniakiem?) i scenek typu: idzie sobie Leszek zamaszyście ulicą w Bazylei, a kamera po chwili kieruje się na mural z parafrazą słynnego zdjęcia Beatlesów przechodzących przez Abbey Road…

Trudno jest robić film o kompozytorze, który nie żyje, a o którym są przecież dokumenty – i z dokumentów reżyserka zresztą skorzystała. To jednak zawsze wzruszające znów spojrzeć na Lutosławskiego wbiegającego na estradę, pracującego z orkiestrą, wypowiadającego się precyzyjnie i z elegancją. Naprawdę wartościowe było zestawienie artystów niegdyś grających z Lutosławskim – dawnych dokumentów z dzisiejszymi wypowiedziami. To Ursula i Heinz Holligerowie, Anne-Sophie Mutter, Krystian Zimerman czy Krzysztof Jakowicz. Anegdoty opowiadane przez tego ostatniego są najzabawniejsze. Holliger mówi ciekawą rzecz: że Lutosławski powiedział mu, że ma obsesję marsza, bo na początku wojny był w niewoli niemieckiej, z której zresztą szybko uciekł (trafił się poczciwy oficer, który przymknął oko). To a propos marsza w ostatniej części Koncertu podwójnego, który w moich uszach zawsze miał coś ze zjadliwych marszów Szostakowicza, ale, jak widać, podłoże było inne.

A czym jest tytułowy zeszyt? W takim zeszycie Lutosławski prowadził swoje notatki. Leży on dziś w Bazylei. Fragmenty z niego czytane są zarówno przez Możdżera, jak i przez samego autora (z dokumentu z 1981 r.).

Myślę, że warto ten film obejrzeć, gdy zostanie pokazany w TVP. Tymczasem wyszedł suplement do Encyklopedii Muzycznej PWM: Lutosławski – od ogniwa do łańcucha. Jest tam przede wszystkim duże, rozbudowane hasło o kompozytorze (jego współautorka, Jadwiga Paja-Stach, trafiła już niestety do tego suplementu z datami urodzenia i śmierci…), jak również hasła dotyczące muzyków, którzy z nim współpracowali. To też jest warte zapoznania się.