Niefrasobliwy stosunek do zabytków

Włosi, jak wiadomo, mają do swoich zabytków zupełnie inny stosunek niż my, pokaleczeni pod tym względem przez wojnę. Inaczej jest zresztą na północy kraju, a inaczej na południu. Dotyczy to również zabytków muzycznych.

Dobrze, że muzyka się zachowała w różnych bibliotekach i tacy wspaniali szperacze, jak Fabio Biondi, mają w czym grzebać. Z tym, gdzie ta muzyka była grana, jest już całkiem inaczej.

Otóż rzeczywiście pierwszy prawdziwy teatr muzyczny Neapolu, Teatro San Bartolomeo, który po 1737 r., kiedy to zbudowano Teatro di San Carlo, został przerobiony na kościół, miejsce, gdzie odbyło się prawykonanie La serva padrona i innych dzieł Pergolesiego czy oper Leonardo Leo, a później Johanna Adolpha Hassego, późniejszego nadwornego kompozytora dworu saskiego, który tu właśnie rozpoczynał swą karierę, można powiedzieć – nie istnieje. No bo ów budynek stoi, ale zabity deskami, porosły trawą – i tak już zostanie. Nikogo nie obchodzi, by go odrestaurować czy w ogóle zrobić z nim cokolwiek. Postawiono tylko tablicę informacyjną nieopodal, czyli na hałaśliwej Via Medina – i to wszystko.

Kolejne powstałe w Neapolu teatry działają do dziś. Niemalże za rogiem stoi Teatro Mercadante, która to nazwa widnieje na frontonie niewielkiego gmachu – działali tu Domenico Cimarosa, dawca imienia, a także Rossini, grywano także np. Mozarta. Wcześniej nosił nazwę Teatro del Fondo. Dziś jest tam teatr zwykły, niemuzyczny. No i niedaleko, koło niesamowitej Galerii Umberto I, stoi oczywiście główne miejsce muzyczne także dzisiejszego Neapolu, Teatro di San Carlo. W środku niestety nie byłam, bo grali tylko Dziadka do orzechów. Domniewywała tu Saba, że z pewnością byłam w tym teatrze – otóż nie, tak się składa, że w Neapolu byłam tylko raz w życiu, wiele lat temu, jako chórzystka związana z Warszawską Operą Kameralną, i nie tam koncertowaliśmy…

Za to dotarłam do paru atrakcji związanych z inną postacią (a podsuniętych mi również przez Piotra Maculewicza) – Carlem Gesualdem da Venosa. Pałac Sansevero stoi, ale na tablicy na nim widniejącej nie ma najmniejszej wzmianki o historii straszliwej zbrodni, która się tu właśnie dokonała. Nie widziałam także w przewodnikach, gdzie pochowano nieszczęsnego księcia z Venosy. Dzięki blogowemu cicerone poszukałam w nieprawdopodobnie przeładowanym pod względem ornamentacji kościele Gesu Nuovo i znalazłam niepozorną tablicę w posadzce, której zrobiłam tajne zdjęcie, choć tego tam robić nie wolno.

Niestety z przerzucaniem zdjęć wciąż mam kłopot i nie dałam rady tego zrobić; będę musiała poczekać z tym do Warszawy. Może wtedy się uda. Ale ogólne wrażenie z tego miasta mam mieszane. Mieszkam w dzielnicy Stella (koło Piazza Cavour, zaledwie kilka ulic od Muzeum Archeologicznego), niemal w środku bazaru; niepozorne kamieniczki sąsiadują tu z niesamowitymi rokokowymi palazzi, które są równie zaniedbane jak te kamieniczki. Mieszkańcy mają to w nosie i zajmują się po prostu swoim, czasem ciężkim, życiem. Bogata północ, biedne południe – to we Włoszech nie tylko stereotyp.

PS. Jeszcze raz link do petycji w obronie „Ruchu Muzycznego”.