FN kończy Rok Lutosławskiego

Mimo siarczystego mrozu sala Filharmonii Narodowej była dziś pełna. I to na zakończeniu Roku Lutosławskiego. No, ale jeszcze był Brahms i Haydn, Gabor Boldoczky i Jacek Kaspszyk.

Trzeba przyznać, że nasza filharmonia obeszła setne urodziny autora Livre pour orchestre bardzo porządnie. Cykl koncertów, na którym muzyka Lutosławskiego spotykała się z innymi dziełami według ściśle określonych zasad – zawsze z cytatem tłumaczącym dany zestaw – został starannie zaplanowany jeszcze przez dyr. Wita. I dziś właśnie, na zakończenie cyklu, w przeddzień 101. urodzin kompozytora zabrzmiała IV Symfonia, której pierwsze polskie wykonanie poprowadził swego czasu właśnie Antoni Wit.

O Brahmsie i o Haydnie Lutosławski wspominał; o tym pierwszym w kontekście zbyt na jego gust rozbudowanej formy symfonicznej („…po wysłuchaniu symfonii, koncertu czy nawet sonaty Brahmsa zawsze czuję się wyczerpany”), o drugim – wprost przeciwnie, wychwalając jego zwięzłość i mistrzostwo w kształtowaniu formy. Jednak akurat III Symfonia Brahmsa jest chyba najkrótszą ze wszystkich czterech (ze względu na krótką i dość w sumie żywą część wolną), a Wariacje na temat Haydna to utwór również niedługi i bardzo zwarty. Pośrodku mieliśmy występ młodego węgierskiego wirtuoza – może słyszało się lepsze wykonania koncertu Haydna, ale i to było sympatyczne, a jeszcze lepszy był bis-niespodzianka: Vivace Telemanna zagrane na małej trąbeczce, z orkiestrą oczywiście.

Naprawdę z przyjemnością się obserwuje, jak ta orkiestra się rozluźniła pod nową dyrekcją. I o ile na początku symfonii Brahmsa wynikł z tego drobny bałaganik rytmiczny (który zresztą się wyprostował; to nie jest łatwa pod tym względem symfonia), to symfonia Lutosławskiego była absolutnie piękna. Różne bywają interpretacje tego dzieła – bardziej refleksyjne, przypominające o jesieni, zmierzchu życia, ale też zdarzają się dramatyczne, jak niezapomniane, zaskakujące wykonanie pod batutą Jerzego Maksymiuka. U Kaspszyka atmosfera była pośrodku: początek zamyślony i jakby senny (klarnecista w swoim solo przeszedł samego siebie; aż dyrygent na brawach wywołał go do ukłonu), później napięcie wzrastało i opadało, był dramat, i owszem, a także intensywność, ale nie jak u Maksymiuka, gdzie był prawie krzyk. Był – mimo wszystko – umiar i zachowane proporcje. Bardzo podobało mi się to wykonanie.

W dzień urodzin Towarzystwo im. Lutosławskiego uczci orkiestrę za zasługi położone przy jubileuszu. Jacek Kaspszyk już swój medal dostał wcześniej. Rok Lutosławskiego w FN już się kończy, ale poza filharmonią jeszcze trwa – już w niedzielę w Studiu im. Lutosławskiego inauguracja Łańcucha i Apollon Musagete, laureaci Paszportu „Polityki”, co dodaję z prawdziwą dumą.