Pieśni znad przepaści

W tym roku mija 70 lat od śmierci Viktora Ullmanna. I Hansa Krásy, i Pavla Haasa, i Gideona Kleina, którzy po dwóch latach w obozie Theresienstadt zostali wywiezieni na stracenie. Ullmannowi poświęcony był koncert solistów Warszawskiej Opery Kameralnej w Teatrze Stanisławowskim.

To właśnie w WOK jako pierwszym miejscu w Polsce wystawiono Cesarza Atlantydy, operę-kabaret, napisaną przez Ullmanna również w Terezinie. Wystawienie to do tego stopnia pozostało w pamięci wykonawcy roli tytułowej, Witolda Żołądkiewicza, że właśnie pisze pracę o Ullmannie; koncert był jego inicjatywą. Obok niego śpiewała (pięknie jak zawsze) Anna Mikołajczyk, na fortepianie grała Dagmara Dudzińska, a ponadto trzy pieśni wykonano z towarzyszeniem tria smyczkowego, został też zagrany III Kwartet smyczkowy.

Ullmann był twórcą o wielkiej erudycji, nie tylko muzycznej. Był utalentowanym dyrygentem, filozofem, zostawił też poetyckie zapiski. Miał w swoim życiu czas fascynacji ideami Rudolfa Steinera; później się nieco od nich oddalił, ale jedną z idei, które mu towarzyszyły zawsze, nawet w czasach obozowych (właściwie trzeba by powiedzieć: zwłaszcza tam), jest triumf ducha i potrzeba doskonalenia się. I o ile w ostatnim roku przed wojną wpadł w depresję przeczuwając, co będzie dalej, to gdy już stało się – jak na razie – najgorsze, depresja przeszła i Ullmann stał się nader aktywny, jako twórca i jako organizator wydarzeń kulturalnych w obozie.

Pieśni pisywał w różnych okresach życia, do słów bardzo różnych autorów, w tym największych – Rilkego, Hölderlina, Trakla, ale też tych mniej znanych. Z wykonanych na koncercie najwcześniejsze były Sześć pieśni do wierszy Alberta Steffena op. 17 z 1937 r. Sprzed samej wojny pochodzi Pięć pieśni miłosnych do słów Ricardy Huch op. 26, a także Trzy pieśni do słów Conrada Ferdinanda Meyera op. 37, których rękopis mu zginął, ale odtworzył go z pamięci w 1942 r. w Terezinie (tutaj można posłuchać fragmentów tych utworów o dość zjadliwym poczuciu humoru).

Z 1943 r., bardzo płodnego czasu, pochodzi III Kwartet smyczkowy op. 46 (tutaj i tutaj),  cykl Der Mensch und sein Tag – 12 obrazów Hansa Günthera Adlera op. 47 oraz trzy nieopusowane już pieśni: Herbst do słów Trakla (tutaj – niewiarygodne, że w takim miejscu mogło powstać coś tak skończenie pięknego) oraz Lieder der Tröstung, dwie pieśni znów do słów Steffena (tutaj pierwsza z nich, a tutaj druga).

Jak określić stylistykę Ullmanna? Zawsze jak słucham jego muzyki, to przychodzi mi do głowy – oczywiście poza tym, że jest to twórczość najwyższej próby – że stanowi rodzaj brakującego ogniwa, które zostało zniweczone, a przez to sztuka na dłuższy czas straciła ciągłość. Ullmann, wywodzący się z charakterystycznej formacji czesko-niemieckich Żydów (podobnie jak Mahler czy Kafka), jako wychowany w rodzinie zasymilowanej (rodzice ochrzcili się niedługo przed jego urodzeniem), trzymał się kultury niemieckiej. To jednak, czego się trzymał i co rozwijał, zostało potępione jako entartete Musik i w związku z tym na dłuższy czas zapomniane. Jest to niby ekspresjonizm, ale już idący dalej, w bardziej smakowite harmonie, które możemy spotkać u Prokofiewa czy Janáčka. Ullmann był wychowankiem Schoenberga (którego rodzice nawiasem mówiąc też wywodzili się z Czech i Słowacji), ale nie interesowała go dodekafonia, za to klimatów rodem z Pierrota można się u niego dopatrzyć. Ale i aluzja do Brahmsa się znajdzie, jak w drugiej pieśni z op. 26.

Ullmann wraca – i najwyższy czas. Niewykluczone, że ten koncert zostanie jeszcze powtórzony na innej imprezie (na razie to niepotwierdzone, ale kiedy będzie, dam znać).