Dzień śpiewu

Muzyka z grubsza z tego samego okresu – i jak bardzo różne dwa sposoby śpiewania na popołudniowym i wieczornym koncercie.

Hana Blažíková wystąpiła już na naszym festiwalu dwa lata temu, o czym pisałam tutaj – nie będę więc powtarzać opowieści o jej wszechstronności, wykonywaniu średniowiecza, baroku i rocka gotyckiego. Dziś artystka miała wspaniałego partnera (przy erardzie z 1838 r.) – samego Andreasa Staiera. W środku pierwszej części zagrał on też jeden utwór solo: Impromptu c-moll op. 90 nr 1 Schuberta. Znam wręcz otchłanne wykonania tego utworu (że przypomnę choćby Sokołowa), a Staier zagrał go raczej w klimacie łagodnej melancholii. Erard to instrument bardziej jednak tonujący emocje.

I tym razem na początku usłyszeliśmy parę pieśni Jana Václava Křtitela Tomáška, ale niemieckich, do tekstów Schillera i Goethego, trochę w schubertowskim typie. Po Schubercie zaś była porcyjka pieśni Chopina, a po przerwie cały cykl Liederkreis op. 39 Schumanna.

Głos artystki jest dziś jakby jeszcze piękniejszy – barwa bardzo szlachetna, jasna, czysta jak woda źródlana, dźwięcząca jak kryształowy dzwoneczek. Słuchanie go jest ogromną przyjemnością. Może tylko drobne zastrzeżenie: w tej całej anielskości chciałoby się od czasu do czasu trochę diabełka. Blažíková nie jest typem śpiewaczki-aktorki, robi wrażenie nieśmiałej dziewczynki i prawie wszystko śpiewa podobnie. Owszem, te bardziej melancholijne pieśni są bardziej w jej wydaniu przekonujące (jak z Chopina np. Smutna rzeka). Natomiast bardziej swawolne, jak np. Hulanka czy Piosnka litewska, które jednak trochę aktorstwa wymagają, były powściągliwe.

Zupełnie odwrotną technikę ma Raffaella Milanesi, znana nam dotąd ze śpiewania baroku na Misteriach Paschaliach. W tym roku odwoływała już dwa występy w Polsce (oba w Krakowie), ale tym razem się udało. Ona z kolei jest bardzo aktorska – w końcu wykonała trzy arie operowe, belcantowe (Rossiniego arię Desdemony z Otella, Belliniego – z Lunatyczki i Donizettiego scenę obłędu z Łucji z Lammermoor) – a w przeciwieństwie do prościutkiego i czyściutkiego głosu Blažíkovej jej linia melodyczna rozpływa się w mgiełce groszkowej wibracji. Co może i jest stylowe, ale też jest na granicy czystej intonacji, a nader nierzadko nawet pod (co było dla mnie szczególnie nieznośne w zaśpiewanej na bis arii Zuzanny z IV aktu Wesela Figara). No, ale była to jakość sama w sobie – belcanto w wykonaniu historycznym: solistce towarzyszyła chwalona już tu przez nas czeska orkiestra Collegium 1704 pod dyrekcją Václava Luksa (zauważyłam, że z polską pożyczką). Świetnie, dynamicznie zaprezentowała się najpierw sama w uwerturze do La clemenza di Tito (a więc zaczęli również Mozartem) i Symfonii D-dur Jana Václava Voříška, takiej trochę beethovenowskiej. W drugiej części, tej z ariami (wstawiona pośrodku została Uwertura w stylu włoskim Schuberta), także pokazała się znakomicie, a najwięcej pola do popisu miała harfistka i traversistka (choć w arii Łucji nie było owego słynnego dialogu z fletem, w ogóle była nieco ogołocona – może to jakaś pierwotna wersja?). Myślę, że ten zespół będzie do nas wracać.