Purcell po belgijsku

Przywykliśmy do inaczej, bardziej zadziornie grywanego Purcella i nie wszystkim dzisiejsze interpretacje jego utworów przez Collegium Vocale Gent i Philippe’a Herreweghe się podobały. Owszem, nie jest to może muzyka całkowicie w ich typie, ale dobrze jest czasem posłuchać czegoś niekanonicznego.

Tym bardziej, że w programie nie znalazły się wyłącznie dzieła radosne i żywe. Przeciwnie – pierwszą część koncertu wypełniły niemal w całości utwory żałobne na różne składy: Funeral sentences, napisane dla upamiętnienia zmarłej królowej Marii II, żony Wilhelma Orańskiego. W pierwszej z nich śpiewakom towarzyszyła blacha i wybijające żałobny rytm kotły – wszystko umiejscowione z tyłu, za chórem, dzięki czemu proporcje brzmieniowe zostały zachowane. Później na scenie zasiadła również orkiestra.

Kończący pierwszą część anthem (hymn) Rejoice in the Lord alway – to był już ten Purcell bardziej pogodny, ale wykonany w mniejszym kontraście do poprzednich utworów. A i słynna Oda na dzień św. Cecylii, która wypełniła drugą część, nie była wykonywana w sposób triumfalistyczny – fragmenty rzeczywiście radosne przeplatały się z charakterystyczną Purcellowską rzewnością, wynikającą momentami nawet z samej harmonii.

Solistów było wielu, lepszych i gorszych (choć nie schodzących poniżej przyzwoitego poziomu), aż trudno wymienić wszystkich. Wchodzili oni jednocześnie w skład chóru, który liczył zaledwie 16 osób – i ten skład był w proporcji z 22-osobową (z dętymi i kotłami) orkiestrą. Dźwiękowo wszystko było absolutnie na swoim miejscu. A że nie był to taki Purcell, do jakiego przyzwyczaiło nas zwłaszcza kilku dyrygentów? No i dobrze. Wyczuwało się też, że dyrygent ma w pamięci to wnętrze, w którym zdarzało już mu się występować, a które jest wyjątkowo niewdzięczne (w tyle katedry św. Marii Magdaleny brzmi już tylko jedna wielka kasza dźwiękowa; właściwie na te miejsca powinno się sprzedawać bilety dużo taniej) – i to jeszcze jeden powód umiaru, jaki pojawił się w tej interpretacji.