Symboliczny wieczór w Peenemunde

To bardzo szczególne miejsce. Co roku odbywają się tu koncerty symfoniczne Usedomer Musikfestival, ale ten koncert, zamykający tegoroczną edycję, miał wyjątkową wymowę.

Dlaczego tym razem głównym tematem festiwalu była Polska? Z kilku powodów. Od 10 lat jesteśmy razem z Niemcami w Unii Europejskiej. Minęło w tym roku 25 lat zarówno od naszych wolnych wyborów, jak od upadku muru berlińskiego. No i 75 lat temu wybuchła II wojna światowa.

Dlatego bardzo mocno zabrzmiała w Peenemünde Uwertura bohaterska Andrzeja Panufnika, napisana podczas wojny, jak również II Symfonia „Wigilijna” Krzysztofa Pendereckiego – wszystko (wraz z Koncertem skrzypcowym Beethovena z Konstantym Andrzejem Kulką) w wykonaniu Sinfonii Varsovii pod batutą Pendereckiego właśnie. Dawno tej symfonii nie słyszałam, kiedyś – jako pokłosie Raju utraconego – była dla mnie jednym z symboli zmiany, potwierdzeniem, że już nie będzie więcej takiego fajnego Pendereckiego jak z I Symfonii, Magnificat czy Canticum canticorum, nie mówiąc o wcześniejszych fajerwerkach. Dziś, z dystansu, słuchałam jej już całkiem inaczej, nie zestawiając z tym, co przedtem ani z tym, co potem, lecz oceniając samą formę, która jest bardzo dramatyczna (i logiczna). Temat kolędy Stille Nacht, pojawiający się trzy razy, jest tu krótkim uspokojeniem.

Koncert zaczął się oczywiście od przemówień, wszyscy wszystkim dziękowali, był też Maestro Kurt Masur, który pełni funkcję honorową przy festiwalu i wielokrotnie na nim występował, nawet jeszcze rok temu. Dziś przemieszcza się już na wózku, ale mimo to wygłosił długie przemówienie.

Wśród publiczności było sporo Polaków. W ogóle jest ich na wyspie coraz więcej – przyjeżdżają do pracy, ale także jako turyści, zresztą i z Polski mają bliziutko. I ciekawe, co zauważyłam jeszcze na wczorajszym koncercie w Świnoujściu: o ile wśród niemieckiej części publiczności przeważa ta 60 plus, to wśród polskiej zdarzają się osoby młodsze. Nawiasem mówiąc zapewne nie bez kozery festiwal odbywa się właśnie o tej porze – po głównym sezonie, ale podczas sezonu dla seniorów. Teraz na wczasy przyjeżdżają tu tylko oni lub rodzice z niemowlakami, lub dziadkowie z wnukami w wieku przedszkolnym. I właśnie ta starsza część przyjezdnych – a także miejscowych, którzy od dwóch dekad przyzwyczaili się już do festiwalu – jest głównym targetem tych koncertów. Tym bardziej, że koncerty odbywają się głównie w miejscowych kościołach lub w hotelach.

Jeśli spojrzymy na program festiwalowy, który tu dwa wpisy temu linkowałam, zobaczymy pozycje, które nas średnio interesują, ale bardziej interesują Niemców. To przecież z ich punktu widzenia, dla ich publiczności przede wszystkim program ten był układany. Było też trochę dzieł nieznanych, był modny ostatnio Weinberg i to na kilku koncertach, był wieczór poświęcony Szpilmanowi. Ingolf Wunder to dla nich przede wszystkim pierwszy niemieckojęzyczny pianista nagrodzony na Konkursie Chopinowskim, a Jan Lisiecki w miejscowej prasie został przezwany polskim Justinem Bieberem… No i oczywiście bardzo im się spodobała Grupa MoCarta – taki muzyczny kabaret jest w „ich typie”.

Organizatorzy byli trochę zdziwieni, że festiwalem nie zainteresowała się prasa ogólnopolska, jedynie ta ze Świnoujścia i Szczecina. Ale też w Polsce naprawdę dzieje się ostatnio nader wiele ciekawych rzeczy; ja sama z trudem wykroiłam te parę dni (i to kosztem Opera Rara). W każdym razie nasi sąsiedzi śledzą z ciekawością, co się u nas dzieje, a że ostatnio powstało u nas tyle sal koncertowych, jest dla nich również zdumiewające. Będą nas śledzić nadal i zapewne do nas przyjeżdżać. Chyba nie mamy się czego wstydzić.

Troszkę zdjęć na koniec.