Ocalałe

Dziś wpis niemuzyczny, bo byłam na ważnej wystawie. Otwarta dziś została w Żydowskim Instytucie Historycznym jako pewne pendant do nowej ekspozycji Muzeum Historii Żydów Polskich.

O ile nowe muzeum kusi multimedialnością, kopiami i przedmiotami z życia codziennego, tu mamy po prostu sztukę. ŻIH ma bardzo ciekawą kolekcję malarstwa artystów żydowskich, wiele z nich wisiało swego czasu na ścianach dość bezładnie i piętrowo, albo też leżały w magazynach. Teraz zostały (oczywiście nie wszystkie) pięknie wyeksponowane i można się nimi nacieszyć: wystawa będzie trwać do końca marca. Ściślej rzecz biorąc, nie zawsze słowo „nacieszyć się” tu pasuje.

Na pierwszym piętrze bowiem zgromadzone są ocalałe rysunki wojenne, głównie z getta warszawskiego, zachowane w Archiwum Ringelbluma, które jest szczególnie cenną częścią zbiorów ŻIH. Jest ciemno, ściany są czarne, światło nikłe – także z powodów czysto konserwatorskich, rysunki są delikatne. W centrum wystawy znajdują się szkice Geli Seksztajn. Młoda malarka, która zginęła w getcie wraz z mężem i maleńką córeczką, napisała wstrząsający testament, kierując swe słowa do potomności – oddała swoje szkice, głównie portrety dzieci, do archiwum, by świadczyły o tragedii, jaka ich spotkała. Jeszcze bardziej wstrząsające są szkice Witolda Lewinsona – o ile Gela rysowała dzieci z jeszcze trochę pełniejszymi buziami, to u niego są to już żywe trupy. Są tu też rysunki Romana Kramsztyka i innych artystów (jednego z nich, niejakiego Rozenfelda, nawet imienia nie znamy), a spoza Archiwum Ringelbluma – także z getta łódzkiego. Jest też trochę cudem zachowanych obrazów olejnych autorstwa Stanisławy Centnerszwerowej, Józefa Kownera (jedyny z tych artystów, który przeżył wojnę), Izraela Lejzerowicza.

Wchodząc na górę, chronologicznie się cofamy. Jesteśmy w dwudziestoleciu międzywojennym. Jest jasno, kolorowo. Z nutką melancholii też, ale po prostu – jak w życiu. Niektóre z tych obrazów są bardzo znane i stały się jakby emblematami tej kolekcji, jak np. Nosiwoda Józefa Badowera, Portret kobiety Abrahama Gutermana czy Widok Kazimierza Efraima i Menaszego Seudenbeutelów; Kazimierz widnieje tu zresztą na całej serii obrazów: Saszy Blondera, Samuela Finkelsteina, Artura Markowicza. Bracia bliźniacy Seudenbeutelowie (zginęli w obozie w Flossenburgu) i Artur Markowicz (zm. 1934) to moi ulubieńcy, a jeszcze wspaniały Maurycy Trębacz, a jeszcze rysunki Brunona Schulza, a jeszcze Henryk Berlewi w dwóch wcieleniach: portretowym i abstrakcyjnym… To zresztą jedyny abstrakcyjny obraz na tej wystawie, na której dominuje absolutnie malarstwo przedstawiające (choć w różnych stylach, do impresjonizmu włącznie), i jest to zabieg celowy, ponieważ chodziło o obraz przedwojennego życia. Było też wielu malarzy, w tym niektórzy z wymienionych (jak Berlewi czy Blonder), którzy robili wypady w stronę awangardy – swego czasu w MS2 w Łodzi można było podziwiać wspaniałą wystawę właśnie żydowskiej awangardzie poświęconą.

Jeśli chcemy czegoś bardziej współczesnego, musimy w uzupełnieniu obejrzeć wystawę w Operze Narodowej, która trwa krócej: do 23 listopada. Pokazuje ona twórczość artystów żydowskich po II wojnie światowej – tych, którzy tak siebie właśnie postrzegali. Uroczy surrealizm Erny Rosenstein, młodzieńcze rzeźby Aliny Szapocznikow, niezwykle ekspresyjne kolaże Mieczysława Bermana (wielu z nich nie znałam, bardzo mnie zaskoczyły), radość malowania Artura Nachta-Samborskiego, ból powojenny Jonasza Sterna, Marka Włodarskiego (Henryka Strenga), Marka Oberlaendera czy Izaaka Celnikiera.

Żeby pozostać przy temacie żydowskim, szykuję się też na Łódź, bo jest tam znakomita podobno wystawa Teresy Żarnowerówny w MS1 na Więckowskiego, która też już niedługo się kończy, a także Maurycego Gottlieba w Pałacu Herbsta – ta trwać będzie dłużej.