Nauka kontratenorów

Świetny jest ten koncert-spektakl Baroque Living Room. Pokazany został jak dotąd tylko w filharmoniach w Szczecinie (z którego było zamówienie) i w Warszawie, ale myślę, że muzycy mogliby objechać z tym więcej scen, może nawet nie tylko w Polsce.

Pomysł był kolektywny, ale bez Artura Stefanowicza i stylu jego nauczania nie byłby możliwy. To on wymyślił ideę: dwaj zdolni studenci i profesor, uznając, że w ten sposób znakomicie da się młodych wypromować, a naprawdę warto. Scenariusz ułożyła klawesynistka Dorota Cybulska-Amsler, z którą Stefanowicz od dawna współpracuje; zmontowany też został ośmioosobowy (poza klawesynem) zespół. Dobór repertuaru ustalali wspólnie we trójkę, wraz z reżyserką Natalią Kozłowską. Efekt ma naprawdę wiele wdzięku.

Trochę się obawialiśmy zbyt dużej sali – zdecydowano się na koncertową, ponieważ bilety znakomicie się sprzedawały. No i rzeczywiście sala była praktycznie pełna. Ale fakt, nie wszystko brzmiało należycie, zwłaszcza ponoć z balkonu. Na parterze, w moim XIII rzędzie, słabiej było momentami słychać Michała Sławeckiego oraz Stefanowicza. Może to jednak sprawa emisji? Bo z głosem Kacpra Szelążka nie było takich kłopotów.

Prosta akcja opierała się na pomyśle: studenci rywalizują, popisują się różnymi ariami, to wirtuozowskimi, to rzewnymi, maestro wyróżnia jednego z uczniów, potem są kłótnie i zgoda na koniec (uwieńczona Purcellowskim Hymnem do św. Cecylii, patronki muzyki). Dodatkowym elementem ludycznym są fragmenty z Living Room Music Johna Cage’a, rozluźniające dodatkowo atmosferę.

Studenci zostali sprofilowani chyba zgodnie ze swoim emploi: Michał Sławecki w koszuli w kratę i szaliku gra tego grzecznego, a Kacper Szelążek, ubrany (i zachowujący się) w stylu hiphopowym, pełni rolę enfant terrible, co do niego pasuje, bo przecież zdążył już robić w muzyce różne rzeczy. Pomyśleć, że ten kawałek jest sprzed czterech lat, a przecież on jeszcze nie ukończył studiów magisterskich! (Licencjat ma z wyróżnieniem.) To prawdziwy, samorodny talent, na dodatek absolutnie naturalny w zachowaniu, gestykulacji, wie, po co jest na scenie. Jego kolega jest może bardziej sztywny i w średnicy skali go mniej słychać, za to eksponuje wysokie rejestry.

Chyba nie było dziś osoby, która wyszłaby z koncertu niezadowolona. Pominąwszy nawet spotkanie z młodymi obiecującymi artystami, to bardzo pozytywnie został przyjęty sam spektakl, ożywienie formy recitalu, sprawienie, że coś się działo, jakieś emocje, poza samym staniem na baczność i śpiewaniem. Takie formy, jak widać, są bardzo potrzebne, mają też rolę edukacyjną – myślę, że na pierwsze zetknięcie się z taką muzyką są znakomite.