Grają Chopina

205 rocznica nie jest jakaś bardzo okrągła, ale jednak trochę. Jest więc kolejny pretekst, by nagrywać Chopina, i już się parę nagrań, w tym nietypowych, pojawiło.

Jest oczywiście nowy, a raczej staronowy, bo będący zapisem recitalu salzburskiego sprzed prawie siedmiu lat, album Sokołowa, pierwszy w DG. Na pierwszej z płyt albumu znajdują się co prawda dwie sonaty Mozarta w tonacji F-dur (KV 280 i 332), ale drugą wypełniają wszystkie Preludia z op. 28, no i oczywiście cały rytuał sześciu bisów, wśród których dwa dość dziwne mazurki. Po tylu latach, gdy słuchanie go było dostępne właściwie tylko na żywo, dziwnie się go słucha z płyty. Po pierwsze owe preludia, jak pamiętam, nie całkiem mnie zachwyciły swego czasu (kilka z nich zwłaszcza zostało zinterpretowanych dość kontrowersyjnie), po drugie – na żywo jednak on ma ogromną charyzmę, której w takim stopniu z „konserwy” się nie odbiera. Można nawet snuć z lekka złośliwe myśli o specyficznej rosyjskiej szkole i o inspiracji wiadomo kim (ten ktoś właśnie obchodziłby setne urodziny…). Ale jak za Chopinem Richtera nie przepadałam, tak i za Chopinem Sokołowa też niespecjalnie, choć to wykonanie jest jakoś gładsze od tego, które zaprezentował niegdyś w Warszawie.

Druga Chopinowska płyta, jaka dotarła do mnie ostatnio, to płyta wiolonczelowo-fortepianowa. Sol Gabetta i Bertrand Chamayoux zaprezentowali część tego repertuaru – Sonatę g-moll i Grand Duo Concertant – na zeszłorocznej Wratislavii. Te utwory uzupełnili jeszcze na płycie (wydanej przez SONY) młodzieńczymi Introdukcją i Polonezem C-dur, transkrypcjami Etiudy cis-moll op. 25 nr 7 (Głazunowa) i Nokturnu F-dur op. 15 nr 1 (Auguste’a Franchomme’a, tego samego, dla którego napisana została Sonata; nie wiem, czemu nie podano, że w środku został wstawiony jeszcze Nokturn g-moll op. 37 nr 1), a na koniec Nokturn op. 14 nr 1… samego Franchomme’a. Program dobrany bardzo starannie, porządnie wykonany. I może tylko brakowało mi jakiejś iskry – ale pewnie za dużo ostatnio słuchałam nagrań Marthy z Mischą z warszawskiego festiwalu sprzed pięciu lat, które (już niedługo, już niedługo…) ukażą się na płycie NIFC.

Trzecia z płyt to już coś całkiem dziwnego – trochę rodzaj crossoveru, trochę działania w duchu Marcina Maseckiego, ale dużo łagodniejszego. Mam na myśli zwłaszcza miłość wykonawców do rozklekotanego fortepianu. Całość wymyślił islandzki artysta z pogranicza popu – Ólafur Arnalds, a do współpracy namówił niezłą pianistkę, Alice Sarę Ott, ponadto kwintet smyczkowy złożony z islandzkich muzyków oraz norweską skrzypaczkę Mari Samuelsen, która solo (bez akompaniamentu, za to z pogłosem) wykonuje transkrypcję Nokturnu cis-moll op. posth. dokonaną przez Nathana Milsteina. Arnalds wszystko zaaranżował i skomponował łączniki oparte na motywach również wziętych z Chopina – głównie z elementów akompaniamentu (np. z Nokturnu Des-dur albo środkowego fragmentu wolnej części Sonaty h-moll). Nawet daje się to słuchać, jest w tym jakiś nastrój. Jeden z utworów grany jest z gwarem kawiarnianym, co z kolei może przypominać zabawy Uriego Caine’a z Wagnerem w Wenecji… Jednym słowem, nic specjalnie nowego, ale nawet przyjemne. Tutaj trailer, a tutaj jeden z utworów.