Małe jazzowe wagary

Program poświęcony muzyce Nina Roty nowojorski zespół Sex Mob pokazał już w Palladium półtora roku temu, ale w końcu rasowi jazzmani za każdym razem grają nieco inaczej. A ja wybrałam się na koncert w Studiu im. Lutosławskiego także dlatego, że miał dziś być ogłoszony program Warsaw Summer Jazz Days.

Muzykowanie Stevena Bernsteina (na trąbce suwakowej, która daje więcej możliwości artykulacyjnych niż zwykła wentylowa) i jego znakomitych kolegów – Briggana Kraussa (saksofon altowy i barytonowy), Tony’ego Scherra (gitara basowa) i Kenny’ego Wollesena (perkusja), było naprawdę świetne. Większość z nich wywodzi się ze środowiska Knitting Factory i Johna Zorna, co słychać. Ciekawe przy tym, że muzycy – właściwie Bernstein, bo to on wszystko opracował i jest tu zdecydowanym, wręcz czasem dyrygującym kolegami liderem – traktują tematy Roty po prostu jak jazzowe standardy, nie zachowując ich charakteru. Oderwane od specyficznego cyrkowego posmaku, stają się tematami jak każde inne. Oczywiście muzycy są znakomici, więc w sumie jest to produkcja ciekawa (a pod koniec nieźle dali czasu), ale nie miało to wiele wspólnego z Fellinim (choć może momentami). Co więcej, zabierając się do grania tematów z filmu Roma, Bernstein przyznał się, że tego filmu nie widział, i spytał publiczność, czy to dobry film i czy warto go obejrzeć. Zapewniony przez kulturalną publiczność Studia im. Lutosławskiego, że dobry i że warto, powiedział: „No dobra, to obejrzę go sobie na komputerze”. Pikantne więc było, że zaczęli ten kawałek od tematu z kultowej (i chyba mojej ulubionej z tego filmu) sceny pokazu mody kościelnej, nie mając pojęcia, co ten figlarny temacik ilustruje…

Ogólnie jednak koncert był bardzo sympatyczny i tylko szkoda, że publiczności było w gruncie rzeczy niewiele. A w przerwie Mariusz Adamiak ogłosił program Warsaw Summer Jazz Days (dziennikarze dostali również materiały). Wspomnę więc o nim i ja.

Festiwal odbędzie się w dniach 9-12 lipca; wszystkie koncerty w Soho Factory, co zapewne nie wszystkim się spodoba, zwłaszcza tym, co mieszkają dalej (jak ja…). Ponoć to jednak ostatni raz, bo za rok już wszystko będzie tam wynajęte; trzeba będzie szukać nowego miejsca. A Sala Kongresowa wciąż w remoncie.

Pierwszy dzień bardzo atrakcyjny. Najpierw Giovanni Guidi Trio. Mariusz Adamiak wspomniał tylko, że to młody pupil ECM i wydał tam dwie płyty (być może Manfred Eicher przyjedzie osobiście na jego koncert), ale ja dodam jeszcze, że ów włoski pianista wystąpił z puzonistą Gianlucą Petrellą na zeszłorocznej Jazzowej Jesieni w Bielsku i był to koncert fantastyczny, o czym pisałam tutaj. Trio zapewne będzie grać inną muzykę, ale o poziom można być spokojnym. Potem Ambrose Akinmusire Quartet – ten trębacz grał na WSJD już trzy lata temu, jest naprawdę świetny. A na koniec jak dla mnie gwóźdź programu: Vijay Iyer Trio. To jeden z moich ulubionych pianistów jazzowych.

Drugiego dnia również trzy koncerty i też atrakcji moc. Na początek kolejny z braci Marsalisów, Jason, wibrafonista, w kwartecie. Za Jamesem Carterem, który przyjeżdża ze swym Organ Trio, ja specjalnie nie przepadam, ale jest bez wątpienia niezwykle sprawny i przez wielu lubiany. I znów najlepsze na koniec: Brad Mehldau Trio. Więcej dodawać nie potrzeba.

Trzeci dzień polski – młode zespoły, m.in. Apprentice i muzyka Krzysztofa Kobylińskiego grana m.in. przez Joeya Calderazzo. Tu jeszcze program nie do końca ustalony, bo ma wystąpić też laureat konkursu OpenJazz, który dopiero się odbędzie.

Ostatni dzień to dzień krzyżówek. Dwóch artystów reggae, Sly&Robbie, spotka się z zespołem Nilsa Pettera Molvaera, a na zakończenie festiwalu Bill Laswell Material and The Master Musicians of Jajouka. Trochę więc egzotyki na finał.