Śruba dokręcona

Wykonanie The Turn of the Screw Benjamina Brittena było najlepszym ze wszystkich, jak dotąd, koncertowych wykonań mniej znanych oper w ramach Festiwalu Beethovenowskiego. Tym bardziej, że samo dzieło jest wybitne.

Oparta na znanej, wielokrotnie adaptowanej w różnych formach noweli Henry’ego Jamesa, opera Brittena jest skonstruowana nader precyzyjnie; każda scena jest nazwana wariacją (i ma też niezależny tytuł), a atmosfera zagęszcza się z czasem, podobnie, jak przykręca się tytułowa śruba. Jednak ta śruba przykręca się nieregularnie, trochę się odkręca, potem obraca znów ze zdwojoną szybkością… Dziecięca naiwność miesza się z grozą, a gdy pojawia się złowrogi duch Petera Quinta, przywołuje chłopca, Milesa, uwodzicielskim tonem Króla Olch.

Zagadka tkwiąca w tej historii potęguje jeszcze napięcie: nie wiemy, co stało się w nawiedzonym domu w Bly, co właściwie tak złego robił Quint, a co drugi duch – dawna guwernantka pani Jessel. Możemy się tylko domyślać. Walka ze złem jest więc bardziej jeszcze dramatyczna, ponieważ nie wiadomo, z czym się tu właściwie walczy – a kiedy tego nie wiadomo, niemal nieuchronna jest przegrana. Tu jest ona połowiczna: dziewczynka, Flora, zostaje wywieziona przez gospodynię, panią Grose, po odnalezieniu w chwili, gdy była już bliska utopienia się w jeziorze idąc za duchem pani Jessel. Mały Miles natomiast zwalcza ducha Quinta, ale przypłaca to własnym życiem. (Ciekawostka: rolę Milesa w prawykonaniu dzieła w weneckim Teatro La Fenice w 1954 r. wykonał David Hemmings, ten sam, którego z późniejszych lat pamiętamy choćby z Powiększenia Antonioniego.)

The Turn of the Screw jest operą kameralną – wymaga zaledwie sześciorga solistów (w tym sopranu chłopięcego) oraz 13 instrumentalistów. Muzycy grający dziś w większości byli członkami orkiestry Filharmonii Narodowej, ale też Sinfonii Varsovii; przy fortepianie zasiadła Anna Marchwińska, która jest nie tylko znakomitą pianistką, ale i cenioną korepetytorką operową. Przygotowaniem solistów zajęła się też tradycyjnie Doris Yarick-Cross z Yale. A soliści byli naprawdę znakomici, więc po prostu ich wymienię: Emily Workman jako Guwernantka, Rosie Lomax jako Flora, Dominic Lunch jako Miles, Eric Barry jako Peter Quint, Kathleen Reveille jako Pani Jessel oraz Diane Montague jako Pani Gross (zastępstwo z ostatniej chwili; początkowo miała w tej roli wystąpić Agnieszka Rehlis). Podczas owacji na stojąco Łukasz Borowicz skromnie podniósł partyturę i wystawił do aplauzu, ale przecież sam wykonał wielką pracę. Dobrze, że tradycyjnie spektakl został nagrany, ale wszyscy znajomi, których spotkałam w przerwie i po zakończeniu, zastanawiali się przede wszystkim, dlaczego nie wystawia się u nas tego na scenie? I w ogóle czemu nie wystawia się Brittena?

To był ostatni z trzech koncertów dzisiejszego dnia, a i poprzednie były nie do pogardzenia. W południe Alexander String Quartet grał na Zamku Królewskim, który okazał się również nienajlepszym miejscem dla smyczków – muzycy się rozstrajali i nie na długo pomogło dostrojenie się po drugiej części Opusu 132 Beethovena; gdyby nie to, byłoby to bardzo dobre wykonanie. Po przerwie dołączył klarnecista Juan Enric Lluna i razem pięknie zagrali melancholijny Kwintet Brahmsa – wszyscy tak się rozmarzyli, że nie zauważyli końca. Niestety, Amerykanie to Amerykanie i na bis po tym magicznym utworze zagrali Gershwina…

Po południu w tym samym miejscu śpiewał Armeński Kameralny Chór Państwowy Hover pod dyrekcją Sony Hovhannisyan (która robiła to zresztą w bardzo oryginalnej formie: siedząc pośrodku pierwszego rzędu (przed samym chórem stały statywy mikrofonów i na dyrygentkę nie było już miejsca). Piękne były te śpiewy, zwłaszcza autorstwa Komitasa oraz… Krzysztofa Pendereckiego, którego szczególnie przejmująco zabrzmiała Pieśń cherubinów.