Kompozytorskie oniryzmy

Wykonana na koniec dzisiejszego, pierwszego dnia Festiwalu Prawykonań, VI Symfonia Macieja Jabłońskiego miała nawet podtytuł Oneirophrenia.  A NOSPR okazuje się wspaniałym miejscem również dla muzyki współczesnej.

Frekwencja dziś była po prostu szokująco wysoka jak na ten repertuar – jak wspomniała dyrektor Joanna Wnuk-Nazarowa, w Dezember-Palast na takie koncerty przychodziła jedna czwarta dzisiejszej publiczności, a mnie się wydaje, że nawet jeszcze mniej. To dowód na przyciąganie tego cudownego miejsca. I choć byli też tacy, którzy – jak słyszałam – już na festiwal nie wrócą, bo jeden taki eksperyment im wystarczy, to myślę, że i w kolejnych dniach publiczność mimo wszystko dopisze.

Festiwal Prawykonań odbywa się już po raz szósty, a że ma miejsce co dwa lata, to łatwo obliczyć, że ma już 12 lat. (Pamiętam jeszcze, jak przychodził Henryk Mikołaj Górecki… Utwór Góreckiego juniora będzie wykonany w niedzielę.) O początku, jak sama nazwa wskazuje, było to laboratorium, pokaz tego, co kompozytorzy mają w szufladach, ale nie dłużej niż 7 lat – takie jest założenie. Dużym walorem jest też rejestracja wykonań – to oficjalny festiwal radiowy. Jest więc szansa, że dzieła zostaną nie tylko utrwalone, ale i odtworzone na antenie.

Jednak pewnych rzeczy nie da się odtworzyć. Np. na dzisiejszym wieczornym koncercie w dużej sali słuchaliśmy utworu PRASQUALA (Tomasza Praszczałka) Muqarnyas, który jest z założenia przestrzenny – grupy instrumentów dętych i perkusji zostały rozmieszczone na balkonie. Czuliśmy się więc otoczeni dźwiękiem jak we śnie i brzmiało to znakomicie. Także wspomniana „oniryczna” symfonia Jabłońskiego wykorzystywała przestrzeń: choć orkiestra była tym razem wyłącznie na scenie, to towarzyszyła jej warstwa elektroniczna, która miała nawet swoją część solową, z towarzyszeniem obrazów na ekranie. W finale można było wysłuchać masę użytych z premedytacją cytatów z dawniejszej literatury muzycznej – w końcu we śnie wszystko może łączyć się ze wszystkim. Gorzej, jeśli muzyka kojarzy się z inną muzyką bez takiego założenia; tak było w III Koncercie na trąbkę i orkiestrę symfoniczną Hanny Kulenty; o ile pierwszy z jej koncertów pisanych dla Marca Blaauw był rzeczywiście dziełem bardzo oryginalnym i dynamicznym, to ten daleko mniej.

Wcześniej był jeszcze koncert o 17. w sali kameralnej, z udziałem muzyków Cameraty Silesii i Orkiestry Muzyki Nowej. Choć byli na nim przede wszystkim przedstawiciele środowiska kompozytorskiego i okolic, to znaleźli się i tutaj ludzie mniej ze współczesną twórczością osłuchani. Podczas utworu …play them back… na ansambl i elektronikę Sławomira Wojciechowskiego nagle rozległ się głos: „I to też jest muzyka?”. Zabawne, że właśnie chwilę wcześniej pomyślałam: no, wreszcie jakaś muzyka bez nadymania się, trochę z ducha Lachenmanna, ale nie szkodzi. Tak różne są ludzkie gusta.

W sobotę czeka nas maraton – trzy koncerty. W niedzielę – dwa.