Please refrain from looking at the elephant

…taki jest tytuł obrazka, na którym słoń znajduje się w centrum. To jeden z przykładów przekory i poczucia absurdalnego humoru, jaki panuje na uroczej, dziś otwartej wystawie obrazów Johna Lurie w Zachęcie, która również bierze nazwę od jednego z tytułów jego obrazów: I am trying to think. Please be quiet.

O Johnie Lurie, którego znamy przede wszystkim jako wybitnego muzyka jazzowego i jako aktora (amatora) w najsłynniejszych filmach Jima Jarmuscha (Inaczej niż w raju, Poza prawem) i innych, np. w słynnym Dymie, napisał właśnie w kontekście tych dwóch dziedzin (ale głównie muzycznej) na swoim blogu mój redakcyjny kolega, a z kolei w przedostatnim numerze „Polityki” ukazał się ciekawy wywiad z artystą, gdzie mówi on o swoim malarstwie i o chorobie, która sprawiła, że – taka szkoda – znikł ze sceny i zrezygnował z grania. Po prostu musiał. Wielka niesprawiedliwość losu. Ale na szczęście malować może.

Wystawa w Zachęcie jest po prostu rozkoszna, więc radzę się wybrać, bo nie trwa tak długo – do 2 sierpnia. Jest w tych obrazach coś dziecięcego, czego zresztą pragnie sam artysta. Jest znakomite wyczucie koloru i formy, jest dowcipny rysunek, no i te komentarze czy też tytuły… Popatrzcie zresztą sami (tytuły ukazują się przy najeździe kursorem na dół obrazka). Ale kiedy spotkał się z nami na Skype’ie (bardzo to było sympatyczne spotkanie) i został zapytany przez kuratorkę wystawy, czy najpierw wymyśla tytuł, czy dobiera go do skończonego obrazka, odpowiedział, że pierwszym etapem jest abstrakcyjne rozmieszczenie barw, a charaktery i komentarze pojawiają się później. I muszę powiedzieć, że patrząc na te obrazy wcale się temu nie dziwię.

Lurie zrobił dla nas jeszcze jedną znakomitą rzecz: specjalnie skompilował ścieżkę dźwiękową, na którą składają się utwory z płyt Queen of All Ears, Marvin Pontiac, African Swim/Manny&Lo, No Pain for Cakes, The Invention of Animals, Voice of Chunk, także parę z jego autorskiego serialu Fishing with John, a nawet jeden kawałek z Poza prawem. Można więc wypożyczyć odtwarzaczyk ze słuchawkami (zostawiając w zamian dokument) i wędrując po wystawie z towarzyszącą muzyką stwierdzić, że nie da się po prostu ukryć, że to ta sama osobowość. Posłuchajmy choćby tego… Skompilowana jest mniej więcej godzina muzyki; ja najpierw oglądałam dokładnie obraz po obrazie (a trochę tego jest…), potem tylko łaziłam po salach, by wciąż czuć się w atmosferze, wreszcie przysiadłam na ławce i wysłuchałam muzyki do końca – nie mogłam się oderwać.

A odwiedzający nie mogli się oderwać od tego malarstwa – dawno na żadnej wystawie (może od czasu ekspozycji zwierzęcych rzeźb Józefa Wilkonia w tym samym miejscu) nie widziałam tylu uśmiechów na twarzach, a w ogóle chyba nie widziałam, żeby tyle osób robiło powieszonym obrazom zdjęcia komórkami (aparatami oczywiście też). Bo chce się jeszcze poobcować z tą – jednak, mimo choroby – radością życia.

PS. Jutro o 20. koncert plenerowy zespołów inspirujących się muzyką Luriego: Blah Coffee i Osaka Vacuum, w nieodległej kawiarni Eufemia na ASP (Krakowskie Przedmieście 5), a pojutrze o 18. Lutosławski Quartet zagra utwory Luriego w sali multimedialnej Zachęty. Na oba koncerty wstęp wolny. Ja raczej nie dam rady: jutro o 20:30 w Studiu im. Lutosławskiego koncert tria świetnej pianistki jazzowej Sylvie Courvoisier, a pojutrze o 19 w tym samym miejscu – dalszy ciąg festiwalu BASSO, czyli Petr Wagner (gamba) i Władysław Kłosiewicz (klawesyn).