Portret Ogrodów

Dziś dotarłam na Ogrody Muzyczne i sympatyczny występ włoskich artystów: śpiewaczki Cristiny Zavalloni i pianisty Andrei Rebaudengo. Ale nie o tym przede wszystkim chciałam pisać.

Choć na początek może o koncercie słów parę: program był dość lekki, można by rzec okołokabaretowy, od piosenek Erika Satie, songów Kurta Weilla i Hannsa Eislera, poprzez niespodziewane lekkie pieśni Schoenberga, bardziej ekscentryczne George’a Antheila po zabawne śpiewane przepisy kulinarne Leonarda Bernsteina. Cristina Zavalloni wystąpiła na Ogrodach po raz drugi; pierwszy raz śpiewała nie w namiocie, lecz na Zamku. To chyba było lepsze rozwiązanie, jeśli chodzi o tego typu koncerty. Po pierwsze, akustyka jest lepsza, bo naturalna, nie zniekształcana przez nagłośnienie. Po drugie, na koncerty przychodzi niestety mniejsza publiczność niż na projekcje filmowe i w sali zamkowej by to aż tak nie raziło, jak dziś (i wczoraj) raziło dyrektora muzycznego festiwalu, Zygmunta Krauzego.

Z paru źródeł miałam komentarze, że jednak cena gra rolę. Na projekcję bilet kosztuje 10 zł, na koncert – 15. Są na festiwal karnety, ale one koncertów nie obejmują. A dla emerytów, którzy stanowią gros Ogrodowej publiczności, te ceny, choć wydają się niewielkie, robią różnicę, czasem nawet niemałą.

I o publiczności właśnie chciałam. Na stronie festiwalowej można przeczytać bardzo ciekawą analizę opartą na badaniach podsumowujących pierwsze piętnastolecie festiwalu, a dokładnie biorąc zeszłoroczne lato (w końcu obecny stan jest wynikiem procesu), jako że jubileusze z natury rzeczy skłaniają do podsumowań. Wyniki nie zaskakują: największą grupę, nieco ponad połowę widzów, stanowią kobiety powyżej 60 lat. Do tej grupy wiekowej należą w ogóle dwie trzecie badanych (wypełniono 600 ankiet, więc próbka jest chyba reprezentatywna). Kobiet ogólnie jest czterokrotnie więcej niż mężczyzn, a im starsza grupa wiekowa, tym większa jest ich przewaga. Większość – ponad 70 proc. – ma wykształcenie wyższe lub niepełne wyższe. Ciekawe, że zróżnicowanie dziedzin, które uprawiają lub uprawiali słuchacze, jest raczej równomierne.

Więcej relacjonować nie muszę, polecam bardzo ten link. I teraz zasadniczy problem. Czy, jak niektórzy wnioskują, opierając się również np. na obserwacjach publiczności filharmonicznych, gdzie również dominują osoby starsze (choć może w mniejszym stopniu niż tu), muzyka poważna jest w ogóle domeną wyłącznie ludzi starszych, co mogłoby skazywać ją po prostu na wymarcie?

Ja mam inne zdanie, sądząc po moich obserwacjach. Otóż po prostu do muzyki poważnej trzeba dojrzeć – chyba że towarzyszy człowiekowi od dziecka. Bywa, że takie umuzykalnione dziecko odwraca się w inne strony, ale jeśli już zostało zaszczepione, tym łatwiej wraca. Natomiast rzeczywiście ta muzyka wymaga skupienia i wyciszenia, a o nie niełatwo w młodzieńczym życiu, które cechuje pęd do wyszumienia się, a także później w intensywnym życiu zawodowym absorbującym wszystkie siły. W starszym wieku ma się już więcej czasu, z większym spokojem podchodzi się do życia, a zarazem coraz częściej człowiek nadal chce się rozwijać – stąd takie powodzenie Uniwersytetów Trzeciego Wieku (gdzie zresztą też dominują kobiety). Choć oczywiście, jak wie większość z Was – Dywanowiczów, można dojść do tego etapu wcześniej, mieć taką potrzebę wyciszenia i skupienia w każdym właściwie wieku.

Co myślicie na ten temat?