Kinga Zygma (1957-2015)

W sobotę po południu w Viersen w Nadrenii-Westfalii odeszła od nas wielka przyjaciółka tego blogu, wielu naszych blogowiczów, moja – i w ogóle ludzi, zwierząt, świata. Była osobą wyjątkową, mądrym, dobrym i utalentowanym Człowiekiem. W internecie podpisywała się imieniem swojego pieska – Bobik.

Kiedy zaczynała swoją wędrówkę w sieci – a pierwszym jej aktywnym miejscem były blogi „Polityki”, poza moim – Owczarka Podhalańskiego i Piotra Adamczewskiego – prawdziwy Bobik był jeszcze szczeniakiem. Taka metafora własnej postaci bardzo jej pasowała, bo szczeniak to ktoś wiecznie zdziwiony światem, ale otwarty na nowe doznania, ktoś, kto kocha się bawić – no i, jak to pies, przywiązuje się i jest wierny, „do ludzi”. Pierwsze szczeknięcie blogowego Bobika rozległo się trochę ponad pół roku od zainicjowania przeze mnie tego blogu (przezwanego później Dywanem). Od tego czasu Bobik towarzyszył nam dowcipnymi komentarzami, często wierszykami. W tych czasach byliśmy na blogu bardzo rozwierszykowani i Bobik trafił do swojego naturalnego środowiska.

Bo talent do wierszyków miał zupełnie niesłychany. Na blogu muzycznym należy powiedzieć, że wynikał on również z muzykalności i poczucia rytmu. Ile razy np. pojawiał się wierszyk, który miał być podłożony pod jakiś utwór, wszystko się idealnie zgadzało. Mimo iż Bobik deklarował, że nie zna się na muzyce, to przecież taka zgodność musiała świadczyć o znakomitej jej znajomości (o czym świadczą choćby fragmenty jej autorstwa z naszej rozkosznej głupawki pt. opera chopinowska; oto przykład). W dawniejszych jednak czasach przyszły Bobik pisał wiersze naprawdę poważne, wydał kilka tomików pięknych wierszy, zadebiutował mając zaledwie dwadzieścia parę lat.

Później tu pokazywał się rzadziej, ponieważ coraz więcej czasu zajmowało mu prowadzenie własnego blogu zwanego Koszyczkiem. A stał się on zjawiskiem niezwykłym. Mówiło się tam o wszystkim, na wesoło i na bardzo poważnie. O polityce, o świecie, o duperelkach, o życiu w ogóle. W tym ciepłym miejscu Bobik odgrywał rolę – jak to nazywał – oświeconego Psatrapy, moderując dyskusję, przedstawiając głos rozsądku, patrząc z różnych stron, rozsiewając swoje pyszne poczucie humoru. A jego wpisy były albo satyrycznymi wierszami, albo filozoficznymi przypowiastkami, cienkimi i dowcipnymi, ale zawsze noszącymi wyrazisty morał.

To o mądrości, ale wspomniałam też o tym, że Kinga była człowiekiem dobrym. W życiu codziennym jej pracą było zajmowanie się uchodźcami, co w Niemczech od dawna jest problemem, a u nas zapewne też będzie. Ileż mogłaby nauczyć tych, co będą tym się zajmować w Polsce… Jej empatia i otwarcie sprawiało, że zaprzyjaźniała się ze swoimi podopiecznymi, a oni zapraszali ją nawet na swoje święta. Marzeniem Kingi, spełnionym raz, ale na krótko, była też praca z młodzieżą szkolną w dziedzinie edukacji kulturalnej – miała świetne pomysły programowe; niestety nie udało się jej tej pracy kontynuować. Ślad zdjęciowy w internecie został tutaj (Kinga druga od prawej).

W ostatnich latach skupiła się bardzo na Koszyczku, który stał się wręcz instytucją. A czas jej choroby stał się również czymś wyjątkowym. W ostatnich dniach całkowicie świadomie zainicjowała z nami, swoimi blogowiczami, swoisty eksperyment socjologiczny, o którym jeszcze w środę mówiła tak. I okazało się po raz kolejny, że internet jest globalną wioską, że tak, jak kiedyś na prawdziwych wioskach odchodziło się będąc żegnanym przez społeczność, tak może być i dziś. Towarzyszyliśmy Kindze do końca, było to bardzo trudne, ale byliśmy razem.

Ja osobiście mam wiele pięknych wspomnień wielu naszych spotkań w realu w Krakowie, Duesseldorfie, Londynie, Brukseli… Parę więc obrazków. Tutaj pisałam o naszym pierwszym krakowskim spotkaniu. Z tego samego spotkania pochodzi to zdjęcie. To jest z późniejszego spotkania, także krakowskiego. A tu, na lotnisku w Duesseldorfie, „trzej przyjaciele z boiska”: od prawej Kinga, Bobik i ja.

Tak bardzo smutno…

PS. Kinga, wielbicielka jazzu we wszelkiej postaci (choć Miles zawsze był na pierwszym miejscu), mawiała, że chciałaby mieć pogrzeb nowoorleański. Trochę więc autentyku.