Świetną salę ma Wrocław

Może nie jest tak piękna i estetyczna jak sala NOSPR, jest bardziej zwyczajna, ale brzmi znakomicie. Choć oczywiście w różnych miejscach różnie. Zresztą będzie się jeszcze stroić.

W ten wielki dzień dla Wrocławia trzeba po prostu miastu pogratulować, że w końcu, po licznych perturbacjach się udało. Stoi, działa, będzie działać. Liczę na to, że będą tu przychodzić takie tłumy, jak niegdyś na Wratislavię. Zresztą będą się tu działy bardzo różne rzeczy, będzie słychać bardzo różną muzykę.

Dziś zaczęło się bardzo tajemniczo: niemal w zupełnej ciemności, pierwsze dźwięki zabrzmiały z zewnątrz sali, aż trzeba było się ich domyślić. To była ostatnia, ta niedokończona fuga z Kunst der Fuge w wykonaniu Wrocławskiej Orkiestry Barokowej, której przypadł zaszczyt oficjalnego zainaugurowania sali.

Potem – niekończące się mowy tronowe. Żenujący był list od prezydenta Andrzeja Dudy, odczytany przez jego „pracownika od kultury” Wojciecha Kolarskiego – wykazywał kompletnie niezorientowanie w sytuacji kultury w Polsce, mówił coś o jakimś „nowym otwarciu”, jakby to, co działo się dziś, miało być czymś wyjątkowym i specjalnym tylko dlatego, że nastąpiło za jego kadencji i teraz już ma być tylko lepiej. Za to minister Małgorzata Omilanowska, choć przemawiała przydługo, to z pasją, kompetentnie i bez kartki. Cóż za kontrast.

Po krótkim przerywniku – dość prostym O gloriosa virginum Pendereckiego w wykonaniu Chóru NFM pod dyrekcją Agnieszki Franków-Żelazny – kolejne mowy: prezydenta miasta Rafała Dutkiewicza i dyrektora NFM Andrzeja Kosendiaka (świetnie razem wyglądali, zwłaszcza kiedy rzucali się sobie na szyję). Ale tu już była nie tyle oficjałka, co atmosfera rodzinna. Pierwszą część zamknęło zwięzłe Te Deum Haydna w wykonaniu obu zespołów pod batutą Paula McCreesha. To wspaniałe, że wystąpił tego dnia i że wciąż jest wypróbowanym przyjacielem Wrocławia.

Drugą część rozpoczęło Orawą Kilara Leopoldinum pod batutą swego szefa Hartmuta Rohde. Reszta należała już do orkiestry symfonicznej NFM: najpierw, pod dyrekcją swego obecnego szefa Benjamina Shwartza, Mi-parti Lutosławskiego i Hommage a Oskar Dawicki Pawła Mykietyna (świetny, wyrazisty utwór, pierwsze wykonanie w Polsce – prawykonanie było w Paryżu – ale w wersji skróconej; Paweł mówi, że wyciął środek, teraz jestem ciekawa całości), aż wreszcie na koniec stanął przed nią jej dawny szef Jacek Kaspszyk, by poprowadzić IV Symfonię Szymanowskiego z udziałem Piotra Anderszewskiego (który grał oczywiście wspaniale).

Jak to wszystko brzmiało? Z tego miejsca, w którym siedziałam, czyli z amfiteatru z lekka na prawo, bardzo przyzwoicie. Zadowoleni byli też siedzący na parterze, jak również III balkon; ponoć na I balkonie było gorzej, zwłaszcza w pierwszej części. Ale to naprawdę bardzo dobra sala. I dużo da się wyregulować. W najbliższych dniach będę miała możność poznać ją bliżej – przez tydzień siedzę na Wratislawii, która rozpoczyna się w niedzielę. No i zamierzam pochodzić po koncertach sobotnich. Trzeba się nacieszyć nowością.