Cztery temperamenty

Nie chodzi mi tu oczywiście o te temperamenty, tylko o pianistów, których słuchaliśmy w pierwszy wieczór finałów. Zresztą z podanymi pod linkiem typami pewnie by się one nie zgodziły. Ale każdy z nich był inny.

Seong-Jin Cho. Typ konkursowego pewniaka. Wszystko wyraziste, absolutnie dopracowane i podane jak na tacy, jak na dłoni. Nieskazitelna technika, ale nie brak też emocji. A w finale – skoczny krakowiak. Braków też  można zauważyć parę: delikatności, poezji. Ale to po prostu już taki styl, taka koncepcja. Słucha się tego świetnie, wręcz odpoczywa się przy tym.

Aljoša Jurinić. Fuksem w finale. Nie pokazał niczego lepszego niż w poprzednich etapach. Kogo tym razem skopiował – nie wiem, może ktoś wysłyszał. Ciekawe rzeczywiście z tą kartką, którą ponoć czyta przed wyjściem na scenę – co tam jest? Szczegóły interpretacyjne? Szkoda, że nie miał tam napisane wielkimi literami: Kulturalniejszym dźwiękiem! Nie rąbać! Bo finału koncertu już się znieść nie dało. Nie wiem, za co dostał taką owację. Pierwsza część była stosunkowo najlepsza, ale też rysowana grubą krechą.

Aimi Kobayashi. Po raz pierwszy pojawiła się subtelność. Ale niestety, i pewną sztywność, napięcie dało się wyczuć. To zapewne wynik tremy, w każdym razie jakiejś niepewności, która gdy tylko się pojawiała, w grze pojawiał się jakiś automat, jak we fragmencie końcowym I części. Co jakiś czas były piękne momenty, a po chwili znów jakby usztywnienie. Ale finałowy krakowiak był lżejszy i wdzięczniejszy niż u obu poprzedników.

Kate Liu. Po raz kolejny trzeba powiedzieć: zjawisko. Bardzo mądrze postąpiła zmieniając instrument na steinwaya, lepiej brzmiącego z orkiestrą. I na nim też, jak się okazuje, potrafi czarować. Niesamowita jest jej świadomość każdej nuty i jej roli w utworze. Kiedy powtarza frazę, robi to inaczej, ponieważ ta druga z fraz dąży już do innych. Nokturn w II temacie I części jest zupełnie inny od II części: ten pierwszy był wręcz zatrzymaniem czasu, wyciszonym, ale wciąż wyrazistym; ten drugi był śpiewem, z melodią na pierwszym planie.

W finale, który miał w sobie może mniejszy krakowiakowy przytup, ale za to figlarność, było nieco zachwiań, nawet jedna mała wpadka, wszystko świetnie zamaskowane, co świadczy o jakości muzyka. W sumie: jest to pianistka, która już startuje z innego poziomu niż cała prawie reszta (poza Charlesem Richard-Hamelinem, ale on zupełnie inaczej). To jest świat, wizja. Bardzo osobista, ale też bardzo chopinowska. I przy niej się nie odpoczywa, lecz słucha z zapartym tchem.