Dwie twarze Góreckiego

Na jubileusz 70-lecia powstania niezwykle szacownej i zasłużonej placówki, jaką jest Polskie Wydawnictwo Muzyczne, w krakowskim ICE odbyły się dwa prawykonania.

Pierwsze, na początek uroczystego koncertu w wykonaniu NOSPR pod batutą Jacka Kaspszyka, to napisana specjalnie na tę okoliczność Fanfara Pawła Mykietyna. Wbrew temu, z czym się ten termin kojarzy, nie była to fanfara na instrumenty dęte, lecz na całą wielką orkiestrę. Krótki utwór był w pewnym sensie żartem, przekłuwającym jubileuszowy balon i z przymrużeniem oka nawiązujący do Góreckiego (który był bohaterem drugiej części), z zabawnymi akcentami w postaci klasterów fagotów (brzmienia kojarzące się nieprzyzwoicie) i pojedynczych uderzeń w bęben (to gest charakterystyczny dla Góreckiego). Potem były Odwieczne pieśni Karłowicza, jednego z pierwszych kompozytorów wydawanych w PWM – a że jest to utwór przez dyrygenta bardzo lubiany, tym piękniej został wykonany.

Cała druga część, prawie godzinna, została wypełniona oratorium Henryka Mikołaja Góreckiego Sanctus Adalbertus. Dzieło nie było dotąd grywane, ponieważ kompozytor nie chciał – planowane było na wykonanie podczas kolejnej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski, w analogii do dawnego Beatus vir (i miało być kontynuacją tej linii), plany się jednak nie ziściły i utwór poszedł na półkę. Tylko jego trzecia część, hymn do św. Wojciecha, została wyjęta z dzieła i przeinstrumentowana (zamiast orkiestry są dwa fortepiany, pozostaje perkusja, a zwłaszcza dzwony) – tak powstała kantata Salve, sidus Polonorum.

Kantatę też już dawno poznaliśmy i wiemy, że nie jest to utwór dobry. O ile więc mogę zrozumieć, że kompozytorowi odechciało się prezentacji tego dzieła, to czemu wypuścił na światło dzienne właśnie najgorszy jego fragment? Trudno zgadnąć. W całości utworu obecność takiego właśnie fragmentu się broni, co nie znaczy, że staje się przez to lepszy.

Mówiąc o dwóch twarzach Góreckiego mam na myśli albo twarz świecką i religijną (tj. wiadomo, że kompozytor był bardzo religijny, ale wiele jego utworów jednak jest bardzo świeckich), albo łagodność i obsesyjność. Łagodność – to początek dzieła, któremu jednak niezwykle daleko od III Symfonii, utworu niezwykle spójnego. Obsesyjność – to część druga, w której najpierw głosy męskie, potem żeńskie, a potem wszystkie powtarzają w kółko, na trzy:  Sanctus, Sanctus, Sanctus, z równie obsesyjnym akompaniamentem orkiestry. Nie bardzo rozumiem, o co tu chodzi. Część nazywa się Lauda, więc ma to być chwalenie Pana, ale czemu jest tak obsesyjne i sardoniczne?

Może jednak dla niektórych utworów byłoby lepiej, gdyby pozostały w szufladzie. O ile IV Symfonia wciąż intryguje (nie słyszałam, ale ponoć znakomite było wykonanie NOSPR w ramach tego samego koncertu w Katowicach, na którym wystąpił Seong-Jin Cho), to oratorium zawiera rzeczy przewidywalne, co gorsza wiele „pustych przebiegów”…

No, ale ogólnie tego wieczoru było bardzo podniośle. Wcześniej była jeszcze gala, na której wręczano liczne odznaczenia pracownikom PWM – od najstarszej, Heleny Dunicz-Niwińskiej, która właśnie ukończyła 100 lat, a świetnie i sprawnie przeszła scenę do odznaczeń, i 86-letniego prof. Szweykowskiego począwszy. O samym PWM trzeba będzie osobno napisać – zrobię to, gdy przejrzę specjalny album poświęcony wydawnictwu, który dziś otrzymaliśmy w prezencie.

PS. Przyjeżdżającym do Krakowa polecam w Międzynarodowym Centrum Kultury na Rynku wystawę Mikalojusa Konstantinasa Ciurlionisa. Fascynująca postać.