Miserere z jaskółki

Możliwy jest jednak w dużej sali Filharmonii Narodowej koncert muzyki dawnej z pełnią brzmienia i nastrojem. Brzmienie – dzięki specyficznej barwie głosów zespołu The Tallis Scholars, do nastroju przyczyniło się przygaszenie światła.

Ktoś ze znajomych, już nie pamiętam kto, parę dni temu na moje oświadczenie, że wybieram się na koncert The Tallis Scholars, wykrzyknął: jak to, przecież oni już nie istnieją! Oczywiście ten ktoś w sposób widoczny nie śledzi tego, co dzieje się na tym rynku, ponieważ zespół ma się jak najlepiej, wręcz wydał ostatnio nową płytę (nawet nie wymienioną jeszcze w brytyjskiej Wiki). Kolejną z kilkudziesięciu. Znajomemu ewidentnie pomyliło się z The Hilliard Ensemble, który rozwiązał się z końcem zeszłego roku, a powstał rok później od Scholarsów. Oba więc zespoły to już klasyka wokalnego wykonawstwa muzyki dawnej (ale i współczesnej). Kiedy Peter Phillips zakładał Scholarsów w 1973 r., miał zaledwie 20 lat i sam był jeszcze studentem. Dziś więc nie jest jeszcze starszym panem, ale panem w sile wieku; skład zespołu zmieniał się oczywiście wielokrotnie przez te czterdzieści parę lat. Zmieniała się też estetyka brzmienia.

Te zespoły były swego czasu źródłem pewnej rewolucji w wykonywaniu muzyki dawnej (Hilliardzi – od średniowiecza począwszy, Scholarsi – od renesansu). Właśnie estetyka brzmienia zachwycała. Popularne dotąd dziewiętnastowieczne z ducha zespoły chóralne przydawały solidności i ciężkości; w wykonawstwie tych zespołów pojawiła się lekkość, jasność, klarowność. Z autopsji pamiętam – w drugiej połowie lat 70. i w latach 80. byłam chórzystką – jakie to było objawienie. Tym bardziej, że nasz dyrygent w pewnym momencie zafascynował się właśnie renesansem angielskim, a my z nim. I trzeba powiedzieć, że taka właśnie estetyka do tego repertuaru bardziej pasuje. Tallisa, Byrda, Weelkesa, Morleya itp. nie da się śpiewać ciężko (choć i dziś są tacy, co potrafią…).

Później nadszedł czas odestetyzowywania śpiewu, poszukiwania jakiejś prawdy historycznej bardziej lub mniej imaginacyjnej. Wtedy te zespoły jakby trochę wyszły z mody. Owszem, wciąż miały duże grono wielbicieli, ale też wielu ortodoksów historyczności uważało, że taki estetyczny śpiew to już nie na czasie. Osobnym rozdziałem stały się wypady w stronę muzyki współczesnej, która dla tych zespołów była nowym obszarem eksploracji, a dla kompozytorów – szansą dotarcia do innej niż zwykle publiczności.

Napisała pod poprzednim wpisem nowa nowa, że „muzyka współczesna a cappella brzmiała bardzo renesansowo”. Brzmiała tak, bo była stylizacją. The Tallis Scholars wykonali w ramach swojego programu dwa takie krótkie utwory, wplecione w resztę. Jeden to Sainte-Chapelle Erica Whitacre’a, kompozycja, która powstała specjalnie na jubileusz 40-lecia zespołu, zainspirowana witrażami w słynnej paryskiej kaplicy; rozpoczyna się niemal cytatem z chorału gregoriańskiego, później rozwija się już wielogłosowo, spokojnie, z pełną świadomością, jakie brzmienie zespół może zaoferować. Arvo Pärt co prawda napisał Nunc dimittis dla innego zespołu, ale The Tallis Scholars stali się wspaniałymi jego wykonawcami. To utwór na skraju dawnego jego stylu tintinnabuli i prób wyjścia z niego. A wpływ muzyki średniowiecza i renesansu na twórczość estońskiego kompozytora jest znany.

Większość jednak wczorajszego programu stanowiły dzieła renesansowe. Znalazły się w programie dwa utwory patrona zespołu Thomasa Tallisa, Loquebantur variis linguis i Miserere nostri, oraz Williama Byrda Tribue, Domine, ale całość zdominowała pod względem rozmiarów muzyka włoska – pierwszą część niemal w całości wypełniła Missa Papae Marcelli Palestriny (ciekawe – dyrygent widać jest już przyzwyczajony do klaskania publiczności między częściami, bo odchodził na bok i kłaniał się), a drugą rozpoczął jeden z największych przebojów zespołu, wielokrotnie utrwalony: słynne Miserere Allegriego, to samo, które według legendy spisywał z pamięci małoletni Mozart. I tu mieliśmy pewną niespodziankę: z przodu estrady śpiewał jeden chór pięcioosobowy, z tyłu – jeden śpiewak wygłaszający kolejne wersety, a na „jaskółce” – drugi, czteroosobowy chór; jak wiadomo, oba chóry na przemian śpiewają refren, a w tym drugim pojawia się słynny wysoki dźwięk w sopranie. Pokonferowałam po koncercie z PMac, który w omówieniu napisał, że ten dźwięk to błąd kopisty – wydaje się on jednak logicznie wynikać z kontekstu. W istocie brak autentycznych źródeł, ponieważ utworu nie wolno było zapisywać, jesteśmy więc zdani na liczne opracowania z różnych epok. To, które wykonał wczoraj zespół, jest ponoć XIX-wieczne.

Przy takiej muzyce rzeczywiście można się oderwać od skrzeczących pospolitości tego świata. Przypomina, że jest jeszcze na świecie piękno.