„Leniwa Orkiestra” w FN

Orkiestra Filharmonii Narodowej ze swoim szefem Jackiem Kaspszykiem pojechała na prawie dwutygodniowe tournee do Japonii i Korei Płd. z wszystkimi nagrodzonymi na Konkursie Chopinowskim. W warszawskiej sali czas więc na gości. Tym razem była to Sinfonia Varsovia z bardzo ciekawym programem.

Dyrygował Gaetano d’Espinosa, kapelmistrz dość młody (37 lat), dynamiczny i sympatyczny. Dynamiczność była potrzebna zwłaszcza w pierwszym i ostatnim utworze. Koncert rozpoczął się Pięcioma miniaturami na orkiestrę Elżbiety Sikory. To barwne, zwarte obrazki muzyczne, opowiadające jakieś abstrakcyjne fabuły i układające się w logiczną całość. Z przyjemnością się ich słuchało. Przy okazji: we środę w siedzibie NInA o godz. 18 pokazany zostanie zapis filmowy Madame Curie oraz odbędzie się rozmowa z kompozytorką. Ten wieczór rozpoczyna nowy cykl pt. Z kamerą wśród oper – spotkania co drugą środę do połowy marca (3 lutego Orfeusz i Eurydyka Glucka w reżyserii Mariusza Trelińskiego i spotkanie z Borisem Kudličką, 17 lutego Agrippina Haendla w reżyserii Natalii Kozłowskiej, 2 marca Król Roger – wersja wrocławska Trelińskiego i 18 marca Orlando Haendla znów w reżyserii Kozłowskiej).

Kiedy koncertmistrzyni SV Maria Machowska przeniosła się do Filharmonii Narodowej, orkiestra zorganizowała konkurs – w jego efekcie już prawie rok jest tu inna laureatka tego samego Konkursu im. Wieniawskiego (2006) – Anna Maria Staśkiewicz. Dziś jednak nie wystąpiła jako członkini orkiestry, lecz jako solistka. Grała I Koncert skrzypcowy Szymanowskiego i było to wykonanie naprawdę znakomite. Artystka ma wyczucie do tej muzyki, potrafi wydobyć właściwą jej poezję, ale i być zadziorna. Nieraz podczas tego wykonania wspominałam Wandę Wiłkomirską, do której młoda skrzypaczka regularnie jeździła na kursy i świetnie się chyba rozumiały. Był i bis: Sarabanda z Partity d-moll Bacha.

A w drugiej części – IX Symfonia Szostakowicza. Wydawałoby się, zwłaszcza po dwóch wielkich patriotycznych kobyłach, jakimi były symfonie poprzednie, że jest ona lżejsza – cóż, na swój sposób może jest. Ale ta lekkość też jest zdradliwa. To nie tyle humor, co sarkazm. Przepleciony ze smutkiem i refleksją, jak w wolnej części II, czy grozą, jak we wstępie do finału (piękne, pełne tragizmu solo fagotu). Lekkie jest może tylko scherzo, które Espinosa zadysponował w takim tempie, że klarnecista się potknął – ale potem już poszło. Sam finał… cóż poradzę, że w owym marszowym tutti pod koniec widzę jakiś upiorny pochód pierwszomajowy ze Stalinem na trybunie. To jednak nie żarty.