Isabelle Faust gra Mozarta

Dwa lata temu Bachowska, rok temu Haendlowska, teraz Akademia Mozartowska. Poprowadzi ją w tym roku Giovanni Antonini, który ze swoim Il Giardino Armonico zainaugurował ją właśnie z udziałem Isabelle Faust.

Głównie na ten koncert przyjechałam do Wrocławia (zostanę jeszcze na jutro) – zresztą nie tylko ja – z powodu solistki właśnie. Jestem wielbicielką tej skrzypaczki od dawna i podziwiam jej wszechstronność – od Bacha poprzez Beethovena, Schumanna czy Berga po muzykę współczesną, wszystko wypieszczone, wycyzelowane, zrozumiane. I jeszcze na tym wspaniałym stradivariusie, który po prostu głaszcze po uszach…

Jeden z wiernych, acz nie odzywających się Frędzelków powiedział po koncercie, że miał poczucie, że był na koncercie solowym, bo osobowość Isabelle przyćmiła całą resztę. Może to trochę przesada, bo przecież i zespół był znakomity. Antonini coraz częściej zajmuje się klasycyzmem – pamiętamy świetne wykonanie Mszy c-moll Mozarta na ostatniej Wratislavii. Dziś poza dwoma koncertami skrzypcowymi Mozarta zespół sam grał Haydna: Symfonię f-moll „La Passione” na wstępie, uwerturę do opery L’Isola disabitata na początku w drugiej części, i były to wykonania, które naprawdę można było zapamiętać.

Ale Isabelle rzeczywiście kiedy się pojawia, jest absolutnie na pierwszym miejscu, choć nawet specjalnie się o to nie stara, bo to artystka równie wielka, jak skromna. Choć również widoczna: ma swój styl, zawsze występuje w jakiś fikuśnym wdzianku, jest ponadto bardzo ruchliwa – kiwa się, skłania, chodzi, niemal tańczy na scenie – to ostatnie zwłaszcza w finałowym menuecie z Koncertu A-dur KV 219. Był jeszcze Koncert B-dur KV 207 i na bis Rondo C-dur KV 373.

Jej Mozart jest radosny. Gra go tak, jakby ptaszek śpiewał. Przypominając sobie tę solistkę w bardzo rozmaitym repertuarze (jak już wspomniałam) pamiętam bardzo rozmaite nastroje, w jakie potrafiła wprowadzić słuchaczy. Tym razem była to absolutna pogoda, uśmiech, wdzięk. To był jeden z takich koncertów, z których wychodzi się w znakomitym humorze. Kadencje artystka grała nietypowe – być może własne? I mimo że można było odnieść wrażenie, że to takie łatwe w graniu i odbiorze, to jednak oczywiste było, że stoi za tym znakomita technika, wielka muzykalność i po prostu dusza.