Nieznana anegdota ze Stockhausenem w tle

W poniedziałek w Zachęcie została otwarta wystawa wybitnej i chyba nieco zapomnianej (więcej niż niesłusznie!) rzeźbiarki Magdaleny Więcek. Niewielu wie o muzycznym epizodzie, jaki się jej przydarzył w 1970 r. Ja też wcześniej nie wiedziałam, choć jej rzeźby pamiętałam z różnych wystaw i fotografii.

Jakiś czas temu odezwała się do mnie kuratorka tej wystawy Anna Maria Leśniewska i opowiedziała anegdotę o tym, jak sam Karlheinz Stockhausen odwiedził pracownię Magdaleny Więcek. Jej rzeźby bardzo przypadły mu do gustu, nawet próbował na nich „grać”, po czym oboje artyści stwierdzili, że chętnie zrobiliby coś razem. Nie zrobili, każdy poszedł w swoją stronę – cóż, życie. Ale p. Leśniewska poprosiła mnie o napisanie tekstu do katalogu wystawy, w którym wychodząc od tej historii opowiedziałabym o próbach łączenia rzeźby z dźwiękiem, których w zbliżonym czasie, ale też później, trochę było.

Spotkałam się więc z jedynym żyjącym świadkiem powyższego wydarzenia – Danielem Wnukiem, synem artystki (dziś również rzeźbiarzem), który wówczas był nastolatkiem. Dopowiedział, że gości było kilku – zapewne byli to członkowie radiowej orkiestry z Kolonii (może też sam dyrygent Michael Gielen), która tego wieczoru na Warszawskiej Jesieni wykonywała utwór Stockhausena Mixtur. Był też ktoś z Polaków, reprezentujących festiwal – podejrzewam, że musiał to być Józef Patkowski, legendarny szef Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia, odpowiedzialny wówczas na Jesieniach za nurt muzyki elektronicznej. Na jednej z rzeźb Magdaleny Więcek – Daniel Wnuk wskazał nawet, której (miała to być ta, oczywiście w formie mniejszego modelu) – grał nie tylko sam Stockhausen, ale też paru jego kolegów, tworząc bardzo spójną improwizację. „Wydawało się, że ta rzeźba została stworzona w tym celu” – mówi pan Daniel. Opowiedział mi też, że matka kochała muzykę, przywoziła z podróży mnóstwo płyt, słuchała jej wciąż. On również się tą pasją zaraził, do dziś kocha przede wszystkim jazz i muzykę współczesną. Sam też jest autorem rzeźby przestrzennej, na której można było grać – ściany z wpuszczonymi z nią bębenkami (Peng Pang Wall). A jego matka ponoć nawet rysowała projekty rzeźbiarsko-muzyczne, które niestety się nie zachowały.

Co mogliby stworzyć Więcek ze Stockhausenem, można dziś tylko gdybać. Mogłam tylko przy tej okazji przywołać trochę dzieł powstałych w zbliżonym czasie, np. pomnik Sibeliusa – ogromne „organy” w Helsinkach (Eila Hiltunen. 1967), pamiętne „organy” Władysława Hasiora na przełęczy Snozka, przezywane „pomnikiem utrwalaczy” (1966) czy też rzeźbę Oda do światła Arnolda Haukelanda w Skjeberg w Norwegii z muzyką elektroniczną Arnego Nordheima (zrealizowaną w warszawskim Studiu Eksperymentalnym). Niezwykłe przedsięwzięcie rzeźbiarsko-przestrzenno-dźwiękowe pod enigmatycznym tytułem 5x miało miejsce w 1966 r. w warszawskiej Galerii Foksal; jego autorami było trzech rzeźbiarzy (Grzegorz Kowalski, Henryk Morel i Cezary Szubartowski) i kompozytor Zygmunt Krauze. Tutaj materiał z Polskiej Kroniki Filmowej (komentarz idiotyczny, ale przynajmniej coś można zobaczyć). Ogromnie twórcze to były czasy, a w dziedzinie sztuki, jak widać, żelazna kurtyna zupełnie nie istniała.

Na wystawę w Zachęcie warto się udać. Jest na piętrze, w trzech salach. W pierwszej, największej, wyciemnionej, są wczesne rzeźby Więcek, zdjęcia dokumentujące jej pracę nad dziełami, jest też parę obrazów zaprzyjaźnionego z nią Stefana Gierowskiego, no i jest instalacja holograficzno-dźwiękowa nawiązująca luźno do instalacji Nieskończoność z warszawskiej Galerii Zapiecek z 1979 r. W drugiej sali mamy rzeźby i rysunki. Niezwykłej elegancji. Podsłuchałam na wernisażu rozmowę młodych ludzi, którzy stwierdzili, że te rzeźby są jak robione dla hotelu. No, niektóre zapewne nieźle by się czuły np. w takim hotelu. W trzeciej, małej salce można obejrzeć fragmenty kronik filmowych i dokumentacji z epoki. A w katalogu, poza trzema tekstami, zdokumentowane są po raz pierwszy wszystkie dzieła Magdaleny Więcek.

PS. Jakoś w tym tygodniu bardziej zwracam się w stronę plastyki. Dziś wybieram się do Muzeum Historii Żydów Polskich na otwarcie wystawy Franka Stelli, a w weekend… lecę do Holandii oglądać wystawę Boscha w jego rodzinnym mieście. Szkoda, że ominie mnie parę ważnych wydarzeń muzycznych, ale jeśli ktoś na nich będzie i zechce tu powiedzieć parę słów, zapraszam.