Bez tańca siedmiu zasłon

Oczywiście ta najbardziej intrygująca muzyka w Salome Richarda Straussa w inscenizacji Mariusza Trelińskiego w Operze Narodowej jest jak najbardziej obecna. Ale podczas niej nie widzimy tańca Salome, tylko scenki z jej dzieciństwa jako ofiary pedofila.

Bo taka, według reżysera i dramaturga, jest przyczyna dewiacji cechującej postać głównej bohaterki opery. Ubranie postaci tegoż pedofila w ten sam fioletowy szlafrok, w jakim w poprzedniej scenie występował Herod, sugeruje, że owym pedofilem był właśnie on. Dość to naciągana koncepcja, ale sama scena, w której biorą udział cztery tancerki ucharakteryzowane na lolitki i jeden tancerz, robi wrażenie.

Tak w sumie to największe wrażenie w tym spektaklu robią: orkiestra, znakomicie przygotowana przez Stefana Soltesza, oraz scenografia Borisa Kudlički wraz z projekcjami Bartka Maciasa. W tej scenografii jest oczywiście parę banałów, np. nieśmiertelna biała skórzana kanapa (który to już raz…). Ogólnie rzecz została przeniesiona w czasy współczesne, Herod, jako się rzekło, występuje w szlafroku, Herodiada w czymś w rodzaju dresu. Jest scena, która nagle stawia wszystko w oparach absurdu, kiedy to w kuchni domu Heroda pojawia się grupa Żydów – chasydów w lisich czapach (wedle dramaturga to przywidzenie Heroda). W autentycznym libretcie zresztą w tym momencie występują Żydzi i Nazarejczycy; ci ostatni zaczynają opowiadać o cudach dokonywanych przez Chrystusa (domniemanego Mesjasza). Tutaj wszyscy wyglądają tak samo i w tej właśnie chwili zdejmują czapy; nie zauważyłam, czy mają kipy pod spodem… Ale to już detal.

W każdym razie zmiany dekoracji i operowanie światłem są efektowne. Ale znów w tym spektaklu widzimy stałą manierę Trelińskiego, która na tej nader trudnej scenie wiele już razy okazywała się zdradliwa. Otóż reżyser jest z ducha filmowcem, myśli obrazem, efekt muzyczny jest dla niego na dalszym planie. Z czego wynika, że śpiewacy nader często muszą znajdować się w miejscach, skąd ich śpiew w ogóle nie ma szansy brzmieć, a kłopot ten dodatkowo się potęguje dzięki gęstej straussowskiej orkiestrze. Choć soliści bardzo się starają – przede wszystkim Szwedko-Amerykanka Erika Sunnegårdh w roli tytułowej, Czeszka Veronika Hajnova jako Herodiada, Jacek Laszczkowski – Herod i Pavlo Tolstoy – Narraboth. Ale też muszą się mocować z dźwiękiem, co na pewno nie jest dobre dla ich kondycji. Może na mniejszej, nie tak trudnej scenie można to rozegrać lepiej.