Wracamy do fortepianu

Po raz pierwszy od dawna przydarzył mi się wolny, spokojny wieczór! Spędziłam go więc na słuchaniu płyt. Dawno tu o pianistyce nie było, więc o nowych pozycjach z tej dziedziny słów parę.

Martha Argerich, Daniel Barenboim, Live from Buenos Aires: Schumann, Debussy, Bartók, Deutsche Grammophon 2016. Dwoje wybitnych artystów w prawie tym samym wieku, urodzonych tak samo w Buenos Aires, tak samo o korzeniach żydowsko-rosyjskich (w przypadku Marthy tylko ze strony matki), jako cudowne dzieci mijali się na salonach. Potem każde z nich poszło w świat swoją drogą. Z tym, że ona zawsze była i pozostała pianistką, natomiast on dziś raczej znany jest jako wybitny dyrygent, a gdy czasem ma kaprys znów zasiąść do fortepianu, to już nie jest to to samo, co kiedyś, zwłaszcza, że na ćwiczenie nie ma przecież czasu. Jednak we dwójkę, gdy przyjechali zeszłego lata do rodzinnego miasta, by wystąpić w Teatro Colón w ramach organizowanego przez Barenboima festiwalu, po prostu dobrze się bawili. Martha zresztą uwielbia takie zabawy i już posadziła przy drugim fortepianie do swego towarzystwa całkiem spore grono pianistów różnego wieku i zaawansowania. Z koleżką sprzed lat wybrali ciekawy program. Claude Debussy opracował na dwa fortepiany te same 6 Studien in kanonischer Form, które kilka lat temu poznaliśmy w jednofortepianowej transkrypcji Piotra Anderszewskiego. Trudno te wersje porównywać; dwójka argentyńskich pianistów gra trochę jak u cioci na imieninach, trochę się rozchodząc. Lepiej już wyszedł tryptyk samego Debussy’ego En blanc et noir, szkoda, że niezbyt często grany, bo bardzo interesujący. Najlepsza i zagrana z największym „pazurem” jest Sonata na dwa fortepiany i perkusję Bartóka (na perkusji grają Manuel Torrejón Gonzales i Lev Loftus) – genialne dzieło po prostu. Cały czas jednak ma się wrażenie, że jest to wydarzenie bardziej towarzyskie niż artystyczne.

Lucas Debargue, Scarlatti, Chopin, Liszt, Ravel, Sony Classical 2016. Pierwsza płyta interesującego francuskiego pianisty o jeszcze bardziej interesującej historii życiowej: zaczął uczyć się gry na fortepianie późno, bo mając lat 11, ale interesował się wieloma innymi sprawami i dopiero jako dwudziestolatek postanowił, że będzie pianistą. Na ostatnim Konkursie im. Czajkowskiego wywołał coś na kształt sensacji; prasa zachodnia nawet okrzyknęła go właściwym zwycięzcą, choć otrzymał dopiero IV miejsce. W Warszawie pojawił się zeszłej jesieni na Szalonych Dniach Muzyki, jednak brał udział tylko w jednym lżejszym koncercie (grywa również jazz), na który nie dotarłam. Zapoznanie się więc z płytą było moim pierwszym zetknięciem się z tym artystą. Cóż, rzeczywiście ma coś od siebie do powiedzenia, choć może nie zawsze starcza mu środków (np. w Balladzie f-moll Chopina), ale zaciekawia. Bardzo ładne cztery sonaty Scarlattiego, po Chopinie pierwszy Walc Mefisto Liszta – co ciekawe, nie epatujący techniką, bardzo zrównoważony Gaspard de la Nuit Ravela i urocze bisy (płyta jest nagraniem koncertu): Melodia op. 47 nr 5 Griega i Moment musical nr 5 Schuberta, wreszcie powrót do pierwszej z zagranych wcześniej sonat Scarlattiego, ale tym razem we własnej wariacji. Warto chłopaka obserwować.

Hélène Grimaud, Water, Deutsche Grammophon 2015. Muszę powiedzieć, że jak niespecjalnie mnie dotąd interesowała chłodna pianistyka Helenki od wilków, to tym razem artystka mnie zaskoczyła, bo nagrała płytę z pomysłem. Dotąd nie bardzo ją kojarzyłam z muzyką współczesną, a tu parę takich utworów się pojawia, choć w łagodniejszej formie. Pomysł, ogólnie biorąc, to ciąg miniatur ilustrujących bliżej czy dalej ideę żywiołu wody. Nie znałam wczesnego utworu Luciano Berio Wasserklavier (1965, z cyklu 6 Encores), kojarzyłam go z całkiem inną muzyką – a tu coś takiego prawie jak z Rachmaninowa. Toru Takemitsu zawsze pisał muzykę nostalgiczną, łagodną i miłą w słuchaniu, i taki jest też Rain Tree Sketch 2 pamięci Oliviera Messiaena. Zdumiewająca jest natomiast Barkarola nr 5 Gabriela Fauré, którą mniej zorientowanym trudno skojarzyć z autorem Pawany. Potem oczywiście Jeux d’eau Ravela. Kulminacja płyty przypada na nadmorską Almerię Albéniza, utwór najdłuższy ze wszystkich (ponad 10 minut). Pozostają jeszcze oczywiste w tym kontekście Les Jeux d’eaux à la Villa d’Este Liszta, Janáčka We mgle (woda rozpylona) i w końcu, ma się rozumieć, La Cathédrale engloutie Debussy’ego. To jednak nie wszystko: pomiędzy fortepianowymi miniaturami rozbrzmiewają interludia elektroniczne specjalnie stworzone na tę okazję przez Nitina Sawhneya. Pomysł dość ryzykowny, ale jakoś się sprawdza. Co do samej gry Grimaud, próbuje wchodzić w nastroje, w utworach Ravela czy Liszta chwilami wydaje się odrobinę histeryczna, ale przynajmniej jest jakaś – i to już coś.