Carlos wśród projekcji

Nadrobiłam właśnie zaległość i odwiedziłam Operę Novą w Bydgoszczy. Zawsze coś mi wypadało akurat podczas Festiwalu Operowego, a w tym roku wreszcie udało mi się przyjechać na premierę inauguracyjną.

Taki właśnie jest zwyczaj tego festiwalu, że rozpoczyna się on premierą gospodarzy. W tym roku ambitnie: Don Carlosem. Reżyserował Włodzimierz Nurkowski, ale był to całkiem inny stylistycznie i z użyciem zupełnie innych środków spektakl niż oglądany przeze mnie niedawno taneczno-jarmarczny Turek we Włoszech Rossiniego w Operze Krakowskiej. Tu choreografia dotyczyła przede wszystkim tajemniczych kłębiących się postaci a la Bosch, a scenografia składała się z ruchomych elementów, na które rzutowane były rozmaite projekcje, np. kiczowate zielone krajobrazy, albo właśnie sceny przypominające cytaty obrazy Boscha (nie będące jednak cytatami dokładnymi). Auto da fe polegało na wchodzeniu po schodach w stronę znajdującego się na ich szczycie świecącego ornamentu z promieni jak z kościołów barokowych; film z prawdziwymi płomieniami pojawił się już na zapuszczonej kurtynie. Trochę było dziwnych pomysłów, jak stała obecność Carlosa na scenie – był świadkiem wszystkiego, nie patrząc nawet w tę stronę, skręcając się i męcząc, albo przybycie Eboli do łóżka Filipa (co niby miało miejsce, ale raczej wcześniej, nie w tym momencie), który do niej właśnie zwierza się na temat Elżbiety, swojej żony: „Ona mnie nie kocha” – trochę to zabawne.

Co do muzyki, miłym zaskoczeniem jest orkiestra pod batutą Piotra Wajraka (świetna solówka wiolonczeli w arii Filipa, odpowiednio przejmujący wstęp z kontrafagotem do sceny Inkwizytora); chór także nieźle się sprawia. Soliści – różnie; część rozkręciła się dopiero w dalszej części przedstawienia. Nie dotyczyło to niestety wykonawcy roli tytułowej – już jakiś czas temu zauważyłam, że coś się niedobrego dzieje z głosem Tadeusza Szlenkiera: barwa się wyostrzyła, a intonacja siadła. Z kolei Wojtek Śmiłek, który trochę blado wypadł na początku, w III akcie był już dużo lepszy; podobnie Darina Gapicz jako Eboli, w pierwszych dwóch aktach z nieznośną wibracją, a w III akcie świetna, dramatyczna – tyle że mam obawy, że przy jednak trochę siłowym śpiewaniu można się zedrzeć. Taki trochę zmęczony, choć niosący ślady wcześniejszej świetności, jest sopran Jolanty Wagner (Elżbieta). Bez zarzutu od początku do końca jest jedynie Stanisław Kuflyuk jako Markiz Posa. Dobrze głosowo, choć może trochę jeszcze za mało charyzmatycznie, wypadł Bartłomiej Tomaka w roli Wielkiego Inkwizytora; zaskoczył też mile świetny finałowy passus Mnicha (Janusz Żak).

No i nie będę już pisać, co mi się w tej treści zawsze aktualne wydaje, bo… to chyba oczywiste.