Legenda z Sinfoniettą Cracovią

Cykl koncertów nazywa się co prawda „Gwiazdy z Sinfoniettą”, ale powiedzieć „gwiazda” o Gidonie Kremerze to mało – powiedział na początku wieczoru Jurek Dybał. I jak najbardziej słusznie.

Sinfonietta Cracovia wystąpiła dziś w sali teatralnej ICE w zwiększonym składzie. Po jednym niewielkim falstarcie na samym początku, kiedy to trochę posypała się Uwertura tragiczna Andrzeja Panufnika, było już imponująco, zwłaszcza w sekcji dętej – co mnie bardzo zaskoczyło: SC to orkiestra smyczkowa, dęte muszą być dopraszane, więc nawet zaczęłyśmy z koleżanką podejrzewać, że to byli ludzie z NOSPR (tym bardziej, że przy fortepianie w drugiej części usiadł katowiczanin Piotr Sałajczyk). Tymczasem, jak się okazuje, jest to młodzież z różnych uczelni. Zdumiało mnie to zgranie, a dyrygent wytłumaczył mi po koncercie, że ci młodzi muzycy już regularnie z orkiestrą współpracują.

Krótki utwór Panufnika był dramatycznym wstępem do centralnego punktu programu, jakim był występ Kremera. Artysta po nagraniu dwa lata temu znakomitej monograficznej płyty z muzyką Mieczysława Weinberga (ECM) wciąż się z tą twórczością nie rozstaje. Sam zaproponował wykonanie Koncertu skrzypcowego z 1957 r. – na tubie nie ma go w tym wykonaniu, jest w innym, niezłym zresztą. Nagrał go też z Filharmonią Narodową i Jackiem Kaspszykiem Ilya Gringolts. Ale interpretacja Kremera jest zupełnie inna, bardzo głęboka i intensywna. Pierwsza część, choć motoryczna, była grana jakby na jednym oddechu, co wzmagało napięcie. Dwie środkowe, śpiewne i pełne melancholii, nawet tragizmu, były jak pieśń żałobna. I finał, znów rytmiczny, z bardziej urywaną linią melodyczną i reminiscencjami poprzednich części. Bis, zagrany bez zapowiedzi, był zaskoczeniem: bardzo pasował, refleksyjny i smutny. Od Kuby Puchalskiego, który potem robił z Kremerem wywiad dla „Tygodnika Powszechnego”, wiem już, że było to jedno z 24 Preludiów na wiolonczelę solo, które Kremer ostatnio sukcesywnie opracowuje na skrzypce – zagrał je właśnie po raz pierwszy.

W drugiej części orkiestra została sama, ale poziom nie spadł. Jurek Dybał poprowadził I Symfonię Szostakowicza, genialne dzieło dyplomowe 19-letniego kompozytora, z ogromnym temperamentem i, co więcej, ze znakomitym wyczuciem groteski jak z commedii dell’arte. Na sali wybuchł entuzjazm i trzeba było bisować żywiołowym scherzem.