Zygzakiem po epokach

Trzy koncerty, trzy różne epoki, podane nie chronologicznie. Tak zaczął się drugi Kromer Festival w Bieczu.

Właściwie do każdego koncertu można napisać komentarz: świetnie, ale… Weźmy występ zespołu Mala Punica pod Pedrem Memelsdorffem, poświęcony Johannesowi Ciconii, działającemu na przełomie XIV i XV w. Choć jego muzyka jest fantastyczna, to o nim samym wiemy niewiele, poza tym, że był Flamandem i że przybył do Padwy prawdopodobnie w 1401 r. Nawet, jak się okazuje, było dwóch kompozytorów o tym imieniu i nazwisku. Ojciec i syn? Tego też nie wiadomo. Jednak, jak się już rzekło, muzyka Ciconii jest piękna, acz dość hermetyczna – ciekawe, jak odebrała ją ta mniej osłuchana część publiczności. Memelsdorffa pamiętam od lat (po raz pierwszy usłyszałam go jeszcze w Starym Sączu na Pieśni Naszych Korzeni) jako perfekcjonistę trzymającego się, że tak powiem, litery. Oczywiście nie mamy dziś stuprocentowej pewności, jak tę muzykę się wykonywało, ale na pewno nie robiło się takich rzeczy, jaką Mala Punica pokazała na koniec koncertu. Anonimowe Benedicamus Domino podano najpierw w formie chorału, a potem nakładając na to żywą i skoczną wersję tego samego tematu. Kolega zażartował, że muzycy zabawili się tu w Charlesa Ivesa, chodzi tu konkretnie o utwory, w których grają jednocześnie dwie orkiestry w dwóch różnych tempach. Ale jakościowo pod względem wykonawstwa nie ma się co zespołu czepiać, po prostu wykonał gest „dla ludzi”, żeby tej trudnej muzyki łatwiej się słuchało. Sądząc po reakcji, udało się.

Drugi koncert – i od średniowiecza przeskoczyliśmy do baroku, a konkretnie do fragmentów oper poświęconych Aleksandrowi Wielkiemu. Wśród popularnych nazwisk twórców znalazł się tylko Haendel, a trzon programu stanowiły dzieła włoskich mniej znanych twórców: Agostina Steffaniego, Giovanniego Battisty Bononciniego, Francesca Manciniego; planowane też były dzieła twórców niemieckich (acz w włoskim stylu), m.in. Johanna Adolfa Hassego, ale program został trochę zmieniony i skrócony. Solistą był kataloński kontratenor Xavier Sabata. Trochę chyba przereklamowany. Barwa dość matowa i zamglona (choć z czasem się rozśpiewał), wolne arie brzmiały lepiej – solista śpiewa bardzo kulturalnie, jednak te szybkie były raczej nieudane – technicznie nie dawał rady, głos trochę się łamał. Capella Cracoviensis pod Janem Tomaszem Adamusem (dziś w niewielkim składzie) też miewała swoje lepsze dni.

Na koniec Michał Gondko ze swoim lutniowym programem Polonica. Na tym koncercie, który rozpoczął się o 23, zostali już najwytrwalsi. To erudycyjnie przygotowany i świetnie grany program. Jeden jego minus – to że jest trochę jednostajny. Na płycie może nie jest to aż tak zauważalne, bo można jej słuchać wykonując czynności domowe i jest wtedy bardzo przyjemnie, ale koncert troszkę nuży, zwłaszcza o tak późnej porze. Ale można też powiedzieć, że solista zagrał nam kołysanki.

W piątek i sobotę – znowu po trzy koncerty i znowu slalom po epokach.