Biondi znów z Bellinim

Przygoda Fabia Biondiego i jego zespołu Europa Galante z muzyką Belliniego trwa i się rozwija. Fascynująca zarówno dla muzyków, jak i dla nas – publiczności.

Z Normą, wykonaną w Warszawie sześć lat temu (a po raz pierwszy przez tych artystów – dziewięć lat temu; jak ten czas leci…) to był dopiero początek, rozruch. W tym roku wcześniejsza od Normy (o rok) opera I Capuleti e i Montecchi zabrzmiała na festiwalu w Rieti, będzie jeszcze grana w różnych miejscach, a Glossa już wydała album z nią. Można by powiedzieć, że Biondi oddaje w ten sposób także hołd Szekspirowi w jego okrągłą rocznicę, ale dzieło Belliniego nie ma wiele wspólnego ze sztuką Szekspira – popularny librecista Felice Romani pokombinował po swojemu. I tak: na początku opery już jest po rozpoczęciu romansu, wiadomo, że Romeo i Julia się kochają, ale jej ojciec postanowił wydać ją za Tybalda, nie kuzyna, lecz stronnika Capuletich. Romeo jeszcze przed rozpoczęciem akcji zabił w pojedynku brata Julii (o nieznanym imieniu), więc jej rodzina chce się na nim zemścić. Kochankom pomaga Laurenty, który wszakże nie jest księdzem, lecz lekarzem. Itd. itp.

Biondi powiedział wczoraj na konferencji prasowej, że ta opera jest ciekawsza od Normy. Czy rzeczywiście? Jest zupełnie inna. W wykonaniu na instrumentach z epoki jeszcze lepiej słychać pokrewieństwa z Rossinim. Dlaczego, choć grywana od czasu do czasu, nie była tak popularna? Biondi upatruje przyczyny w fakcie, że główne dwie role są żeńskie, która to praktyka – ról spodenkowych – nawiązywała do tradycji kastratów, a na początku XIX w. była już całkiem démodé. Krytykował tę operę Berlioz i Liszt. Jednak, dodaje Biondi, u Belliniego taki właśnie dobór wynikł z czegoś innego: z chęci podkreślenia, że oboje główni bohaterowie są bardzo młodzi. Tybald, rywal Romea, śpiewając tenorem symbolizuje świat dorosłości, męskości i przemocy. (Komentując fakt, że wykonawca partii tenorowej nie przyszedł na konferencję, Biondi wyzłośliwił się: tenor to nie zawód, lecz patologia.)

Inny komentarz dyrygenta dotyczył instrumentacji. Obecność pianoforte w orkiestrze tłumaczy on tym, że w tych czasach była to stała praktyka i wiadomo, że podczas spektakli grywał na nim sam Bellini. Brzmienie tego instrumentu z początku zaskakiwało, ale było świetnie wtopione w orkiestrę, a zarazem dodawało specyficznego kolorytu. W ogóle orkiestrą można było się tylko zachwycić. Te energiczne kotły, ten aksamitny klarnet, ten róg inwencyjny plastycznie oddający melodie… brzmienia jedyne w swoim rodzaju.

Teraz w końcu o śpiewakach. Gwiazdą wieczoru była Giulietta – Valentina Farcas. Ta pochodząca z Rumunii sopranistka (rocznik 1975), która rozpoczęła karierę w operze w Bukareszcie, a następnie związała się ze scenami niemieckimi, ma przepiękny głos o wielkiej sile wyrazu. Nawiasem mówiąc, jest też bardzo sympatyczna. Na konferencji powiedziała, że cieszy się, że występuje na tym festiwalu, bo była kiedyś pianistką i Chopin to jej wielka miłość. Oczywiście natychmiast padło pytanie, czy śpiewała również Chopina, no i tu mały klops: artystka nie wiedziała, że Chopin napisał jakieś pieśni… Mówiła też miłe rzeczy o współpracy z Fabiem: że zwraca uwagę na wszelkie detale i na wyrażanie emocji. To się potwierdziło w słuchaniu: było bardzo emocjonalnie.

W duecie z nią, jako Romeo, wystąpiła Vivica Genaux. Znamy tę śpiewaczkę od lat i nieraz już zaskakiwała nas jej specyficzna maniera śpiewania. Ta maniera dziś z jednej strony pomagała jej w budowaniu postaci dzielnego młodzieńca, z drugiej – przeszkadzała w utrzymaniu intonacji, co bywało przykre. Ale ekspresja była adekwatna. Panowie byli mniej zadowalający – z trójki najlepszy był rzeczony tenor, Davide Giusti, ale też był jakiś „nadmuchany”. Ciekawe, że solistki śpiewały z pamięci i z elementami aktorstwa, a soliści ślepili w nuty. Jak jest mniej do śpiewania, to nie opłaca się nauczyć?

Czwartkowy koncert też z Europa Galante. Bardzo jestem ciekawa, jak zagrają Chopina (po raz pierwszy). Tym bardziej, że Biondi tak pozytywnie się wyrażał o roli orkiestry w jego utworach – z naszego punktu widzenia to zupełnie niestandardowa opinia.