Dwaj panowie D.

…żyjący w zbliżonym czasie, ale bardzo różni od siebie, byli bohaterami dwóch piątkowych koncertów na ChiJE.

O pierwszej części koncertu w FN wypada też coś powiedzieć, ale niewiele się da – Jan (ale i tak wszyscy mówią Jaś i to go gubi) Lisiecki sprawia wrażenie, jakby już w ogóle przestał się rozwijać, tym bardziej, że dwa utwory, w których wystąpił, były dość błahe. Młodzieńcza Fantazja na tematy polskie Chopina jest sympatyczną, powierzchowną zabawką, a Fantazja na fortepian, chór i orkiestrę Beethovena, nadęta i pusta, nieciekawa harmonicznie, to jedno z gorszych jego dzieł. Podobno ostatnio Martha ją wspaniale grała – może, kto wie, gdybym ją usłyszała, wreszcie bym utwór doceniła. Ale po wykonaniu Lisieckiego – nie było szans. Choć akurat tu mniej postawiłabym zarzutów, bardziej zbulwersowały mnie jakieś dzikie akcenty w utworze Chopina. I jeszcze jedna rzecz. W życiorysie pianisty podanym w książce programowej można przeczytać o ostatniej płycie z utworami Schumanna na fortepian i orkiestrę: „To ostatnie [nagranie] Płytowy Trybunał Dwójki w składzie: Karol Radziwonowicz, Andrzej Sułek, Wojciech Michniewski ocenił wyżej niż nagrania Marthy Argerich, Światosława Richtera, Marii João Pires, Krystiana Zimermana i Aleksandra Mielnikowa”. Ja wszystko rozumiem, piar itp., ale po co tak znęcać się nad nieszczęsnymi jurorami wymieniając ich z nazwiska?

Pora opowiedzieć o głównej atrakcji tego koncertu, czyli o II Symfonii c-moll Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego. Starszy o trzy lata od Chopina, jego kolega z klasy Józefa Elsnera był chyba największym, poza genialnym Frycem, pupilkiem profesora (który napisał o nim w swoich notatkach „zdolność niepospolita”). Przez większość życia mieszkał w Warszawie i był znaną i cenioną postacią tutejszego życia muzycznego. II Symfonię napisał w dramatycznych czasach powstania listopadowego, gdy jego młodszy kolega przebywał już na obczyźnie. Miał zaledwie 24 lata, ale dzieło jest absolutnie dojrzałe i wykazuje nienaganny warsztat, a przy tym ma wiele wdzięku. „Polski Schumann” – pomyślałam sobie, bo jest to symfonika w typie schumannowskim, ale z wyraźnym wykorzystaniem polskich motywów. Pierwsza część ma rytm mazura; również mazurem w gruncie rzeczy jest menuet. W drugiej, powolnej części pojawia się też temat o polskim charakterze, a finał to po prostu krakowiaczek na motywach Albośmy to jacy tacy. Jednym słowem potencjalny hit. W parę lat później utwór otrzymał II nagrodę na konkursie wiedeńskiego Gesellschaft der Musikfreunde. Wszystkie jego walory znakomicie ukazała Sinfonia Varsovia pod batutą dawno tu niewidzianego Grzegorza Nowaka. On umie taką muzykę zinterpretować jak nikt – przypomina się dawna płyta, również z SV, z romantycznymi uwerturami kompozytorów polskich. Nowak najwyraźniej tę muzykę kocha; Symfonią Dobrzyńskiego wręcz dyrygował z pamięci. Dyrygent pojawi się jeszcze na festiwalu, z czego się bardzo cieszę.

Gaetano Donizetti był od Chopina starszy o lat 13, o 4 lata zaś – od Vincenza Belliniego. Obaj giganci opery uczestnicząc w muzycznym życiu Paryża rywalizowali ze sobą, ale mieli przy tym do siebie pełen szacunku stosunek, a nawet było między nimi coś na kształt przyjaźni. W każdym razie gdy Bellini nagle i przedwcześnie zmarł mając zaledwie 34 lata, Donizetti tak się tym przejął, że postanowił skomponować dzieło żałobne ku jego pamięci. Messa da Requiem trwa półtorej godziny, a jednak jest dziełem nieukończonym – brak paru części mszalnych, za to dokładnie opracowana jest sekwencja Dies irae. Ciekawe, że można się tu dosłuchać paru drobnych cieni wielkiego Requiem Mozarta, łącznie z rozpoczynającą utwór tonacją d-moll. Ale i cień opery można tu zaobserwować. Niewątpliwie jest to dzieło głęboko przeżyte i szczere. W Kościele św. Krzyża wykonały je zespoły Collegium 1704 (orkiestra wydatnie powiększona) pod batutą clava Luksa; po raz pierwszy słuchałam więc Donizettiego granego na instrumentach z epoki. Czeski dyrygent, fantastyczny muzyk, znany mi był dotąd jedynie z dawniejszej muzyki, ale i z romantyzmem, jak widać, znakomicie sobie radzi. Ciekawam, jak to brzmiało bardziej z tyłu – siedziałam zaledwie w III rzędzie, więc niemal w środku orkiestry. Soliści też mieli poziom wysoki i wyrównany: śpiewaczki polskie – Natalia Rubiś i Agnieszka Rehlis – oraz naprawdę świetni śpiewacy czescy: Jaroslav BřezinaJiří Brückler i Jan Martinik, dwóch pierwszych związanych z praskim Narodnim Divadlem, trzeci m.in. z teatrami berlińskimi. Całość została utrwalona i ukaże się na DVD w serii mszy żałobnych na instrumentach z epoki, granych w tym właśnie szczególnym dla nas miejscu (ukazały się dotąd Requiem Mozarta oraz Ein deutsches Requiem Brahmsa pod batutą Herreweghe).