Trzęsienie ziemi w kościele

Efekt trzęsienia ziemi pojawia się w środku Il terremoto Antonia Draghiego – podczas tremolo orkiestry naprawdę coś takiego się odczuwało.

Nawet pomyślałam: zupełnie jak w filharmonii, kiedy przejeżdża tramwaj. Ale koło Kościoła św. Katarzyny tramwaje nie jeżdżą…

Draghi, który dziś jest już praktycznie nieznany, przybył z Rimini do Wiednia, gdzie był śpiewakiem, a potem kapelmistrzem kapeli cesarskiej. Leopold I, panujący przez całą drugą połowę XVII w., zainicjował tradycję opery sakralnej. W kościele rozbrzmiewają raczej oratoria, ale ten gatunek różni się tym, że był – delikatnie, ale jednak – inscenizowany. Podjął się tego reżyser Benjamin Lazar, ten sam, który stał za pamiętnym Le bourgeois gentilhomme Moliera z muzyką Lully’ego, który to spektakl podziwialiśmy swego czasu również w Krakowie.

Jak się udało tym razem? Scenografią był ołtarz Kościoła św. Katarzyny, a na jego tle śpiewacy w powłóczystych szatach prezentowali się jak postaci, które zeszły z kościelnych obrazów. Obejmowało to również ruch sceniczny: płynne, lecz powolne gesty jak w zwolnionym tempie, zastyganie co pewien czas do kolejnej malarskiej pozy. Głosów jednak to nie dotyczyło, a soliści mieli pole do popisu: przede wszystkim wspaniała jak zawsze Claire Lefilliâtre (Magdalena), świetne barytony Jeffrey Thompson (św. Jan) i Victor Sicard (Centurion), prześmieszny Dominique Visse jako Skryba. Odnotujmy też, że rolę Światła Nauki odgrywała Helena Poczykowska związana z Capellą Cracoviensis. Odgrywająca rolę Dziewicy Léa Trommenschlager śpiewała momentami zbyt cicho, zapewne więc nie bardzo była słyszalna z tyłu kościoła. W zespole orkiestrowym przeważało tym razem Arte dei Suonatori, choć była też piątka muzyków z Le Poème Harmonique, a nad całością czuwał Vincent Dumestre. A sama muzyka? Dość prosta, jak to we wczesnym baroku, ale dramatyczna – tytuł zobowiązuje.

Jeden szczegół był denerwujący – co kilka scen streszczenie ich przedstawiała po polsku aktorka współpracująca we Francji z zespołem Dumestre’a – jest bardzo ciekawą postacią i zapewne styl, w jakim pojawiała się na scenie, miał swoje uzasadnienie. Jednak dość histeryczne przedstawienie akcji mogło współczesnego widza irytować, nie poruszyć. Nawet biorąc pod uwagę nawiązania do epoki, postać ta przypominała raczej nie barokowy obraz, lecz średniowieczną rzeźbę – poza wszystkim trochę to anachroniczne.

W nocy – znów Ciemne Jutrznie w Bazylice Bożego Ciała. Tym razem śpiewała solo młoda, świeżo po studiach mezzosopranistka Eva Zaïcik (ta sama, co na inauguracji) z towarzyszeniem równie młodego zespołu Le Taylor Consort – jego założyciel, klawesynista i organista Justin Taylor, ma 24 lata, ale już jest utytułowany. Wykonywali lekcje dużo mniej znanego Jeana-Baptiste’a Gouffeta – ciekawe było porównanie z wykonywanym poprzedniej nocy bardziej wyrafinowanym Brossardem (który też pojawił się na koniec, w tym samym Miserere mei Deus; pojawi się i na zakończenie dzisiejszego wieczoru). Znakiem szczególnym było opracowanie powtarzających się wersetów Jerusalem, Jerusalem, convertere ad Dominum Deum tuum jako passacaglii. Forma koncertu była taka jak poprzednio: Ensemble Athenaïs śpiewał utwory Niversa, w tym drugą lekcję na Wielki Czwartek, pomiędzy częściami oraz na początku, a także w finałowym Miserere. Było pięknie, choć wokalnie i interpretacyjnie bardziej mi się podobała Bunel, śpiewająca łagodniejszym, cieplejszym głosem. Dziś też na pewno będzie pięknie, bo zaśpiewa Claire Lefilliâtre.