Kończymy sezon

Elgar na swoje 160. urodziny i Mahler… bo Mahler – Jacek Kaspszyk poprowadził ostatni koncert symfoniczny Filharmonii Narodowej w sezonie 2016/17. Właściwie przedostatni, bo powtórka nazajutrz.

Te koncerty są zwykle okazją do małych uroczystości. A więc dziś wręczono sponsorom i mecenasom honorowe statuetki, na sobotnim koncercie zaś Henryk Wojnarowski, były szef Chóru FN, odbierze statuetkę Grammy, którą Chór FN otrzymał za płytę Penderecki conducts Penderecki. Vol. I (Warner Music Poland). Ponadto z końcem sezonu przechodzi na emeryturę dwóch znakomitych muzyków z orkiestry: ze skrzypiec Marek Bojarski (związany swego czasu z POK), a z altówek Marek Marczyk.

Koncert wiolonczelowy Elgara usłyszeliśmy w wykonaniu 37-letniego niemiecko-kanadyjskiego artysty Johannesa Mosera, zdobywcy II nagrody (pierwszej nie przyznano) na Konkursie im. Czajkowskiego z 2002 r. Ja jakoś nie mam kontaktu z tym utworem, podobnie jak z Koncertem skrzypcowym – wydają mi się one tak mało wyraziste, że gdy mijają, nic z nich nie pamiętam. Jeśli chodzi o Skrzypcowy, wyjątkiem było wykonanie… Nigela Kennedy’ego podczas pierwszej jego wizyty w Polsce, co zaś do Wiolonczelowego, jak wiadomo, był to numer popisowy Jacqueline Du Pré, która grała go niesłychanie emocjonalnie. Moser też był przekonujący, choć o wiele bardziej wolę niedawnego gościa – Nicolasa Altstaedta (który chyba miał też lepszy instrument). Ten pierwszy jednak przekonał mnie jeszcze bardziej swoim wykonaniem na bis Sarabandy z I Suity G-dur Bacha, bardzo HIP-owym z ducha (to chyba jest jego ulubiony bis).

Das klagende Lied to rzadziej wykonywane dzieło Mahlera – trudno uwierzyć, że napisał je jako 20-letni student (słuchaliśmy jego późniejszej wersji, z uciętą pierwszą pieśnią). Sam napisał tekst – bajkę z morałem, trochę analogiczną do naszej Balladyny, tylko w drugą stronę: tu o względy królowej rywalizują dwaj bracia (i to bliźniacy!), szukając w lesie pewnego kwiatu: gdy jeden z nich go znajduje, drugi go zabija. To zawiązanie akcji właśnie jest w tej wersji ucięte i rzecz rozpoczyna się, gdy grajek przechodzący lasem napotyka kość, z której robi flet – a z tego fletu dobywa się smutna melodia o tym, jak brat zabił brata. Grajek idzie z tym fletem na zamek, gdzie właśnie odbywa się wesele. Ciąg dalszy nietrudno przewidzieć.

Bajka to czysto mahlerowska, z używanymi również później chwytami, jak np. część orkiestry grająca na zewnątrz sali, i w stylistyce lekko naiwnej, zapowiadającej późniejsze dzieła spod znaku Des Knaben Wunderhorn, ale nie pozbawionej też elementów horroru. Kaspszyk Mahlera czuje, więc można było mieć satysfakcję. Z trójki solistów najbardziej podobał mi się tenor Markus Petsch, który miał zresztą najmniej do śpiewania. Ewa Vesin miała momenty lepsze i gorsze, podobnie Vesselina Kasarova, bodaj po raz pierwszy w Polsce, z którą miałam dość przykre doświadczenie w zeszłym roku w Bad Kissingen, ale tym razem było dużo lepiej, choć sztucznie chyba przyciemniana w dole barwa brzmi momentami nieco dziwnie.

Tak więc zakończył się sezon, w którym jakoś mniej miałam okazji do odwiedzania FN. W następnym może będzie lepiej. Na stronie wisi już program przyszłego sezonu, można obejrzeć, ocenić, to i owo zaplanować.

PS. Zapraszam wszystkich zainteresowanych na szczególne wydarzenie w przyszłym tygodniu w Muzeum Polin. Będziemy z siostrą i siostrzenicą opowiadać o genezie powstania naszego śpiewnika, a zapewne także śpiewać i grać.