Dziś sam fortepian

Dwa recitale. Tak różne, jak dzień i noc, nie można ich nawet porównywać – z wielu względów.

Szymon Nehring ma dziś 21 lat – więcej o dwa niż Lu, mniej o rok niż Lisiecki. Nie słyszałam go od czasu Konkursu Chopinowskiego i muszę powiedzieć, że jego rozwój budzi szacunek. Z konkursowego repertuaru powtórzył Sonatę b-moll – bardzo przyzwoicie (zresztą i na konkursie była niezła); to taka interpretacja, która nie wstrząsa, jest raczej elegancka. Można i tak – czemu nie.

Ale od początku. Pierwszą część zagrał na erardzie z 1849 r. – od niedawna i on „zainfekował się” NIFC-owskim wirusem grania historycznego, nagrał w tym roku płytę w cyklu The Real Chopin. Mieszczą się na niej też utwory, które dziś zaprezentował: Nokturn As-dur op. 32 nr 2, Nokturn G-dur op. 37 nr 2 i Barkarola. Nokturny bardzo dobre, Barkarola podobała mi się mniej, może też dlatego, że jakoś na historycznym instrumencie mniej „wodnych” niuansów da się oddać. Kwestia przyzwyczajenia ucha. Przedtem na początek była Sonata f-moll L. 118 Scarlattiego i Sonata F-dur KV 280 Mozarta – oba utwory również udane, subtelne.

Napisane było w programie, że pianista gra na fortepianie historycznym, więc obawiałam się, jak to będzie z Sonatą b-moll. Ale w drugiej części przeszedł jednak na steinwaya – i dobrze. Przed Chopinem zagrał Sonatę G-dur op. 31 nr 1 Beethovena – to Beethoven wesoły, pogodny, dowcipny, pełen zadziornych synkop. Drugi temat I części przypomina krakowiaczka, co w interpretacji krakowianina Nehringa jak najbardziej było słychać. Pianista bisował trzy razy: Krakowiakiem fantastycznym Paderewskiego, Polką włoską Rachmaninowa (nie jestem pewna, co to była za aranżacja) i Mazurkiem h-moll op. 33 nr 4 Chopina.

Ukraiński pianista Vadym Kholodenko jest artystą dojrzałym, ma 30 lat, słyszałam o nim wiele dobrego zwłaszcza od amerykańskich znajomych, którzy pamiętają, jak wygrał Konkurs im. Vana Cliburna cztery lata temu. (Dopiero teraz, po powrocie z koncertu, przeczytałam o jego potwornym dramacie rodzinnym – tym większy podziw, że gra i że tak gra, muzyka zresztą pewnie go uratowała.) To prawdziwy czarodziej dźwięku. Nigdy chyba nie słyszałam tak aksamitnych, odrealnionych pian – stosuje ten zabieg dość często i już można by pomyśleć, że to manieryczne, kiedy sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie, dźwięk jest już zupełnie inny, a kiedy pojawia się forte, jest pełne i dźwięczne. Pierwsza część poświęcona była utworom Ravela: Sonatinie i suicie Le tombeau de Couperin. Tego nie da się opisać, to trzeba usłyszeć na żywo, to rozćwierkane Preludium, bibelocikową Fugę czy w kontraście żywiołowy Rigaudon i Toccatę. Nie wiem, czy jakość tego dźwięku była w stanie oddać transmisja radiowa. Przypominam sobie jednak z dzieciństwa nagranie Vlado Perlemuttera, ucznia Ravela, i było w tym coś podobnego, choć dźwięk Francuza był jakby bardziej klarowny, jasny.

Kholodenko z kolei lubi efekt zamglenia, który świetnie pasował do dwóch nokturnów Chopina z op. 37. Dlatego zresztą w pierwszym zdaniu tego wpisu wspomniałam o nocy, bo ten koncert, a zwłaszcza właśnie druga część była jednym wielkim nokturnem – zważywszy że resztę programu wypełniły utwory Skriabina: najpierw wcześniejsze Preludia op. 16, potem Etiudy op. 42 i V Sonata op. 53. Po entuzjazmie, który wybuchnął, bis nasuwał się sam: Vers la flamme op. 72. Jakość wykonania zupełnie wyjątkowa. I na koniec uspokojenie – powrót do Skriabina wcześniejszego: Preludium op. 11 nr 1.

Po raz pierwszy na tym festiwalu obcowaliśmy z wykonawstwem z najwyższej półki. Dalszy ciąg nastąpi.

PS. Wiadomość dla mtl i innych chętnych: wejściówki się sprzedaje, ale trzeba cierpliwie odczekać do drugiego dzwonka. Filharmonia jest restrykcyjna; w innych miejscach chyba nie będzie aż tak.